Kulinarny Szczecin

Szczecińska jesień. Kolejny szary dzień, który mija w nadziei, że w końcu przestanie padać i wyjrzy trochę słońca. Cóż… Szczecin nie spełnia każdej mojej zachcianki, więc po godzinie szukania inspiracji w programach Gordona Ramsaya i wypiciu rozgrzewającej kawy z cynamonem postanawiam wziąć sprawę w swoje ręce.

Wraz ze znajomymi wybraliśmy na pierwszy koncert na odnowionej alei kwiatów. Niesamowite połączenie muzyki elektronicznej, klasycznej i świetnego wokalu. Dodatkowo organizatorzy rozpieszczali publiczność rozdając pyszną herbatkę o smaku grzańca. Już nie mogę się odczekać kolejnego eventu! Po koncercie nadeszła wieczorowa pora, idealna, aby się rozgrzać przy zimnym piwku, tylko gdzie?

Na początek Petit. Już od wejścia uderzył nas parny klimat i wszechobecny zapach piwa. Wszystkie stoliki w knajpie były na szczęście zajęte, dlatego też bez żalu wybraliśmy się dalej w poszukiwaniu wolnych miejsc w sobotni wieczór. Wybór padł na „Towarzyską” na naszym szczecińskim „deptaku”.

Mijając zegar na ul. Bogusława już widzę plus tej knajpki, w środku jesieni można usiąść w ogródku piwnym, który Bogu dzięki jest ogrzewany! Zasiadamy i.. okazało się bardzo przyjemnie, siedząc przy samym grzejniku, można było nawet zdjąć płaszcz. Ciepło… wskazówka humoru drgnęła w dobrym kierunku. A teraz moja ulubiona zabawa, która jest prawie tak ekscytująca jak samo jedzenie. Czas wybrać coś z menu. A tam do wyboru w cenie całkiem przystępnej jak na moją studencką kieszeń tj. 8 zł np. pasztet z żurawiną, tatar, bagietka z szynką, biała kiełbasa, zupa pomidorowa, rybna, żurek czy czerninę i wiele innych przystawek, których szczerze mówiąc nie pamiętam. Jednak ja już wiedziałam co chcę, zimne piwko. Koleżanka słyszała od znajomych, że najlepiej zamówić tam pasztet, któremu ponoć nie da się oprzeć, postanowiła więc zamówić jedną porcję. Przystojny, starszy Pan w eleganckim stroju, który króluje za barem, każe poczekać 5 min, więc czekamy przyglądając się różnosmakowym wódkom wystawionym na barze – pomarańczówka, jeżynówka, a nawet przyciągający wzrok swoją zielenią absynt. Wystój lokalu bardzo przyjemny, jasno i nieprzytłaczająco. Bierzemy zamówienie i ruszamy na zewnątrz, tylko tu znaleźliśmy wolny stolik. Ula dostała dwa talerze, na jednym kilka cienkich kromek chleba i kawałek masła, na drugim kilka grubych plastrów pieczonego, domowego pasztetu, obok niego chrzan, plasterki ogórka kiszonego i miseczka z „żurawiną”. Kazała się częstować, a że nie mogłam się oprzeć to od razu wsadziłam palucha w sos. Zawiodłam się. Smakował jak niedorobiony kisiel żurawinowy z posmakiem mąki, podsłuchując rozmowę ze stolika obok, dowiedziałam się, że ostatnio Ci młodzi ludzie dostali prawdziwą żurawinę, a nie „to coś”, więc jeszcze kiedyś przyjdę to sprawdzić. Sam pasztet był naprawdę smaczny, o kremowej konsystencji z bardzo wyraźnym smakiem czosnku, co szczerze mówiąc mnie zdziwiło, a raczej pozytywnie zaskoczyło. Gdybym miała oceniać na skali 10-cio stopniowej daje 6,5 punktu – skasztaniona żurawina i za mało pieczywa, które z resztą mogłoby być ciekawsze, np. jakaś fajna bułka albo świeży chleb krojony własnoręcznie nożem w grube pajdy! Ot pomysł! No nic, zjedzone, zapłacone, humor polepszony i nowe pomysły na mój własny pasztet, czas wracać do domu.

Następnym razem pomidorowa albo tatar!

Na dziś dziękuję, do widzenia.

O autorze

avatar

SzczecinAloud

Szczecin Aloud to inspirujący głos miasta. To przestrzeń, w której ciekawe teksty, interesujące zdjęcia i intrygujące filmy pokazują Szczecin oczami jego wyjątkowych mieszkańców.