Szczecin robi festiwal

Jest dość chłodny, jesienny wieczór dziewiętnastego dnia października. Z drzew zdążyło już pospadać sporo liści, a razem z nimi podupadły humory większości ludzi na tej stronie globu. Jesienna chandra jest nieunikniona – każdy szuka więc sposobu, aby się z nią pożegnać.

W moim przypadku zwykle pomaga muzyka. Zwłaszcza taka na żywo. Nic w tym więc dziwnego, że gdy tylko nadarzyła się okazja (i to jaka), najzwyczajniej w świecie z niej skorzystałem. W ten sposób znalazłem się na ulicy Świętego Ducha – w całkiem nowym miejscu na mapie Szczecina. Mieszcząca się tam Trafostacja Sztuki ma być naszym miejskim oknem na świat, przez które będziemy prezentować wielkiemu światu szeroko pojętą kulturę.

Jest to modernistyczny budynek, który już na samym wejściu prezentuje swoją wystawność. Ogromny biały hol wypełniony ludźmi- głównie tzw. „hipsterami” (chociaż wyjątków również nie brakuje) – przybywają posłuchać piosenek, których tak naprawdę nie znają. Nie chodzi im o muzykę – jedynym ich celem obecności tutaj jest się pokazać jak najlepiej w alternatywnym modnym ubraniu, w którym najbardziej liczy się mała, papierowa metka z logiem doczepiona z tyłu odzienia. Wszyscy popijają drogie drinki z baru, śmiejąc się przy tym donośnie. Nie zwracam uwagi na ów kulturalny przepych i wraz z koncertowymi towarzyszami kieruję się do małej, aczkolwiek wysokiej na trzy piętra sali koncertowej gdzie w najlepsze gra już duet Rebeka.

Za sobą ma on występy na m.in. brytyjskim festiwalu The Great Escape, czy naszym rodzimym Open’er Festival w Gdyni. Ludzie stoją trochę oddaleni od sceny. Zupełnie jakby artyści parzyli, a podejście pod scenę kończyło się jakąś niewyobrażalną katastrofą. Muzycznie bardzo pozytywne zaskoczenie – zaledwie dwie osoby, obsługujące masę sprzętu- od prostego keyboardu, przez gitary aż po pady umożliwiające stworzenie tła dla dyskotekowej elektroniki i wspaniałego wokalu Iwony Skwarek. Do tego cały czas swoją buchającą jak wulkan energią (więc może było coś w tym, że scena jest zbyt gorąca dla zwykłych śmiertelników?) duet zaraża stopniowo publikę. Niektórzy tańczą. Jestem wśród tej nieustannie rosnącej grupki, gdyż słysząc takie przeboje jak Stars, czy Knife in heart nie da się stać jak kołek – chociaż niektórym się to skutecznie udaje. Malkontenci przeciskają się przez roztańczony tłum, rzucając hasłami typu – „To nie dyskoteka tylko koncert!”, czy też „Ślicznie tańczysz, ale mi zasłaniasz”. W końcu w sali zbiera się taki tłum, że chcąc nie chcąc trzeba podejść pod scenę. Udaje mi się być naprzeciwko zespołu. Do piosenki „Melancholia”  podskakują już praktycznie wszyscy. Jak widać rozgrzewka w postaci kilku krokowego spaceru wystarczyła do dzikich swawoli w rytm muzyki. Występ kończy się, a publika- rozkręcona przez Panią Konferansjerkę (która świetnie sprawiła się w swojej roli), skanduje o bisy. Wzruszeni artyści powracają i grają jeszcze jedną piosenkę, gdyż na więcej nie ma niestety czasu.

Muzyczny eklektyzm to domena Festiwalu Młodych Talentów. Zatem po skocznej, szeroko pojętej elektronice przychodzi pora na zupełnie inny świat – na scenę przybywa Iza Lach – nazywana przez sympatyków „księżniczką i nadzieją polskiego popu”. Jak to na królewnę przystaje – nie może przyjść sama. Razem z nią wchodzi jej świta – trzech rycerzy wyposażonych w gitary i pałeczki do perkusji – będą oni jej towarzyszyć podczas występu. Iza już podłączając swój sprzęt, rozmawia z przybyłymi pod scenę ludźmi, dziękując im radośnie za przybycie. Dodaje, że jest zestresowana, bo to jej pierwszy koncert w Szczecinie. Zachęca tych, podpierających ściany, aby podeszli bliżej. To ogromny plus, że artystce której wiedzie się idealnie (przecież ma za sobą bardzo dobrze przyjętą współpracę ze Snoop Lionem oraz kontrakty na płyty wydawane za granicą jak i w kraju), a mimo to nie uderza jej do głowy tak zwana woda sodowa. Młoda dziewczyna wciąż pozostaje sobą. Zaczyna się jej występ. Wokalistka od początku utrzymuje świetny kontakt z publicznością – zachęca do wspólnego śpiewania, pyta kto zna poszczególne piosenki. Prezentuje przekrojowy materiał ze swojej dyskografii – znajdują się w nim polskojęzyczne melodyjne ballady z płyty „Krzyk”,  które niektórzy wyśpiewują. Jedni głośniej, a Ci bardziej wstydliwi nieco ciszej. Miejsce w setliście jest również dla napisanych w języku angielskim wpadających w ucho utworów, pochodzących z nagranej za granicą EP-ki „Off the wire”. Iza jednak oprócz robienia z koncertu potańcówki, zaskakuje zmysłowym klimatem – dajmy na to na przykład „April Fools”, zagrane przy przygaszonych światłach. Ciekawym punktem jej recitalu jest najnowszy utwór Teraz już, który na 100% zostanie hitem we wszelakich mediach. Gdy tylko show się kończy, Iza zeskakuje ze sceny do fanów. Robi sobie z nimi zdjęcia, zamienia z każdym kilka zdań. Jest otoczona z każdej strony przez zachwalający ją tłum. Wielu słuchaczy pyta „Kiedy nowa płyta? Jaka ona będzie?”, na co ta skromnie odpowiada „Spokojnie, już wkrótce się dowiecie”.

Później następuje rozstrzygnięcie konkursu młodych talentów – stałego punktu programu każdej edycji festiwalu. Spośród trzech wyróżnionych zespołów wygrywa, grający rocka alternatywnego szczeciński duet Oho!Koko! – zadziwieni swoim zwycięstwem młodzi ludzie wchodzą na scenę, by sprezentować swoje dokonania szerszej publice. Całość przyjmuje się całkiem nieźle.

Zaraz po nich przybywa „gwiazda” tego wieczoru – wrocławska trupa Mikromusic. Muszę przyznać, że był to mój drugi raz, gdy słyszałem ich piosenki na żywo. Poprzednio koncert był dla mnie wyjątkowym wydarzeniem, więc również z tym gigiem wiązałem wielkie oczekiwania. Na szczęście nie zawiodłem się. Natalia Grosiak i spółka wchodzą na scenę pełni zaskakującej pokory – mimo tego, że od tylu lat są już na scenie wciąż widać ich ogromny szacunek do słuchacza. Materiał głównie obejmuje najnowszy materiał z krążka zatytułowanego „Piękny Koniec” wydanego w lutym tego roku. Te starsze utwory również mają swoje przysłowiowe pięć minut – są to generalnie najsłynniejsze piosenki m.in. „Jesień”, czy też „Niemiłość 2”, którego słynny refren znają wszyscy fani grupy. Nie zabrakło również najsłynniejszego i najnowszego zarazem „hitu”- chodzi mianowicie o „Takiego chłopaka”, na którego wszyscy czekali. Publika śpiewa donośnie. Co niektórzy wołają błagająco o zagranie ich ulubionych piosenek. W końcu cały gig dobiega końca i wszyscy z wolna opuszczają budynek.

Z jednej strony cieszę się niezmiernie, gdyż moje nogi nie zniosły by chyba jeszcze jednego koncertu. Jest mi jednak także szkoda, gdyż kończy się właśnie wspaniałe przedstawienie dźwięków i emocji, które poruszyło chyba wszystkich obecnych wówczas w Trafostacji. Wracając do domu już wiem, że na przyszłoroczną edycję na pewno się wybiorę, gdyż ta pokazała, że Szczecin potrafi stworzyć niesamowity, świetnie zorganizowany festiwal (a nie jest to wbrew pozorom łatwe), który będą chwalić wszyscy w kraju. I niech ktoś tylko jeszcze spróbuje powiedzieć, że w Szczecinie nic się nie dzieje!

O autorze