To była wielka młodzieńcza miłość do miasta i chłopaka
historia pokazuje, że tylko jedno z nich zostało ze mną na stałe ;)))
W. poznałam w pociągu, którym jechaliśmy razem do Szczecina na obóz językowy języka rosyjskiego. Było lato, upał i pociąg pośpieszny jadący z Dolnego Śląska do Szczecina 5h (kiedyś takie były;) Wakacje roku 2000. Wydawało nam się, że Szczecin jest jakoś bardzo blisko morza. Max 20 km.
Taa…
Oboje byliśmy młodzi, chudzi i prawie łysi – on był łysy całkiem, a ja obcięta na zapałkę pofarbowaną na czerwono. Ja – przed maturą, on – świeżo po zdanych egzaminach na informatykę na Politechnice Szczecińskiej. Miłość od pierwszego wejrzenia. Szczecin urzekł nas wielkimi otwartymi przestrzeniami, zielenią i jakimś takim luzem, że niby duże miasto, ale nie za bardzo się spieszy, wszystko dzieje się w swoim własnym tempie. A stary internat na Zygmunta Starego, gdzie odbywał się obóz, na lata stał się naszym magicznym miejscem, które często później wspominaliśmy. Miejscem, gdzie zaczęła się wielka romantyczna miłość, która – jak się nam wydawało – miała trwać na wieki, albo jeszcze dłużej. Oczywiście wtedy, w lipcu 2000, jeszcze nie wiedzieliśmy, jak zakończy się historia.
Obóz językowy był fantastyczny – grupa Rosjan uczyła nas tajników kultury i języka, mieliśmy możliwość obcowania 24h/dobę z żywym językiem… I gdyby dziś ktoś pozwolił mi na coś takiego jechać, całowałabym po stopach, ale wtedy…cóż…gorąca młodzieńcza miłość sprawiła, że szybko zaczęliśmy z W. opuszczać zajęcia i w efekcie końcowym zostaliśmy karnie wyrzuceni z owego fantastycznego obozu po 10 dniach (obóz trwał ponad 3 tygodnie ;)
Obóz z polskiej strony organizowała pani H. – wykładowczyni języka rosyjskiego na filologii słowiańskiej – kobieta wielkiej dobroci i twardego charakteru, przed którą drżało niejedno pokolenie filologów. I to właśnie ona na pożegnanie obiecała mi, że zadzwoni do szkoły i na pewno nie zdam matury z rosyjskiego, będę miała obniżone sprawowanie i wszelkie plagi egipskie, które mogą spaść na maturzystkę, spadną właśnie na mnie. Przestraszyłam się nie na żarty i zmieniłam plany maturalne – zamiast angielskiego i rosyjskiego wybrałam angielski i historię, co miało potężny wpływ na moja dalszą drogę życiową i zawodową.
Wróciliśmy z W. do domu jak dzieci marnotrawne. Nasi rodzice nie byli szczególnie szczęśliwi i w ramach pokuty przepracowaliśmy razem resztę wakacji na stacji benzynowej myjąc auta, gdzie przez łyse głowy bylismy brani za dwóch chłopaków ;)) Nie byli też szczęśliwi, kiedy ogłosiliśmy, że po maturze przeniosę się do Szczecina (miałam w planach iść na studia do Poznania) i zamiast planowanej filologii wybiorę politologię na Uniwersytecie Szczecińskim.
No ale tak się stało i w październiku 2001 zamieszkaliśmy razem z inną parą znajomych w niewielkim mieszkaniu przy ul. Łokietka.
Nasze ” szczęście ” trwało jakieś 6 miesięcy, bo w wieku 19 – 20 lat nie byliśmy gotowi na stabilizację i wspólne życie. No i miłość się skończyła w zderzeniu z szarą rzeczywistością gotowania obiadów zamiast chodzenia na balety.
Nasze drogi się rozeszły, W. wyjechał po studiach ze Szczecina, ja zostałam, bo nadal cudownie mi w tych wielkich przestrzeniach i między budynkami, które zupełnie do siebie nie pasują.
Historia ma jednak ciąg dalszy.
Minęły lata, kończyłam studia, kiedy dowiedziałam się że na Wydziale Filologii otwarty będzie kierunek filologia rosyjsko-angielska. Postanowiłam spełnić młodzieńcze marzenie. Dostałam się oczywiście i na początku października stawiłam się na dzień adaptacyjny, żeby sprawdzić plan zajęć. Coś mi zaświtało w głowie, kiedy zobaczyłam, że zajęcia z języka rosyjskiego prowadzi jakaś pani H. Kiedy trafiłam na pierwsze ćwiczenia już wiedziałam, że to Ona! Kobieta, która wyrzuciła mnie z obozu. Pierwsze kilka miesięcy uczyłam się pilnie i ukrywałam na zmianę, robiąc wszystko, żeby nie zostać rozpoznaną, bo obawiałam się, że kariera filologiczna ległaby w gruzach. Udało się, zyskałam nawet sympatię pani H. i kiedyś obiecałam sobie, że jak będę kończyć te studia, albo z nich rezygnować, opowiem jej tą historię sprzed lat.
Życie czasem dziwnie się układa i w połowie pierwszego roku dostałam wymarzoną pracę. Poszłam więc na konsultacje do pani H. opowiedzieć jej historię. Okazało się, że przez te wszystkie miesiące mnie nie rozpoznała, była zaskoczona niesamowicie, że ta fajna ogarnięta dziewczyna to ta sama co lata wcześniej była durną, młodą trzpiotką. Po latach koleżanki opowiadały, że moja historia nadal wybrzmiewała w murach Instytutu ze śmiechem pani H. w tle.
Aga
Tekst otrzymał główną nagrodę w naszym Konkursie Walentynkowym.
Najnowsze Komentarze
Agnieszka
Suuper. Właśnie planujemy podobną podróż stopem z
7 lat temuOla
Uwielbiam patrzeć "z góry na Szczecin"! Widoki, które
7 lat temuPaulina
Dla mnie najsmaczniejsze sa w cukierni na Jagiellonskiej.
8 lat temutamcetka
Byłam, widziałam, mam mieszane uczucia. muzyka tak,
8 lat temu