Kawałeczek świata w Szczecinie…

„Regnava nel silenzio…” 22 kwietnia w Filharmonii im. M. Karłowicza faktycznie zapanowała cisza… Ale tylko w momencie kiedy stojąca na scenie Aleksandra Kurzak zaczynała śpiewać. Zasłuchani melomani odbyli podróż do świata największych operowych heroin, prowadzeni przez głos światowej sławy sopranistki.

Szczecin długo czekał na koncert polskiej śpiewaczki, na co dzień występującej na największych operowych scenach świata. Metropolitan Opera (Nowy Jork), Royal Opera House (Londyn) czy Teatro alla Scala (Mediolan) to tylko kilka miejsc, w których śpiewa Aleksandra Kurzak.  Sopranistka koloraturowa, której sceniczne kreacje i technika wzbudzają zachwyt publiczności i świata krytyki. Tym razem przyjechała do Szczecina, żeby tutaj, w Filharmonii, przedstawić część heroin, których życie buduje na deskach światowych teatrów.

Kurzak zaczęła swoje wykonania od arii z Don Pasquale (Donizetti). „Quel guardo il cavaliere…” i na scenie pojawia się kokietująca Norina, która od pierwszych dźwięków „zdobywa” publiczność. Głos brzmi dźwięcznie, lekko. Ma się wrażenie, jakby sopranistka bawiła się tą arią, zapraszając publiczność do świata Donizettiego. Choć to dopiero początek koncertu, głos brzmi pełnym blaskiem, zachwycając prowadzeniem frazy i koloraturowymi ozdobnikami. Kolejna bohaterka – słynna Łucja z Lammermooru. Tutaj znika już kokieteryjny charakter postaci, w zamian pojawia się tajemniczość, nuty grozy… To wszystko w arii „regnava nel silenzio”. Na scenie – Łucja, opowiadająca przejmującą historię ducha zabitej dziewczyny. Oprócz interpretacji jest jeszcze strona wokalna, wzbudzająca coraz większy zachwyt publiczności. Sopranistka w pełni kontroluje swój głos, prowadząc piękna linię i wykazując się świetną techniką. Głos brzmi pewnie, zachowując jednocześnie wiele wrażliwości i subtelności. A ta rozwinie się jeszcze przy okazji kolejnej arii – „je dis que rien ne m’epouvante” (Carmen). Tym razem na scenie obecna jest pełna uczuć Michaela. Kochająca, targana obawami i prosząca Boga o odwagę. Kurzak w pełni rozumie tę postać, nadając jej, obok pięknego brzmienia i świetnie prowadzonego legato, duszę wrażliwej kobiety. I tak jest również w przypadku kolejnej arii- „o mio babbino caro” (Puccini). Tutaj- niejako kulminacja ekspresji. Na scenie – Lauretta, błagająca o współczucie, litość. Przejmujące „Babbo pieta, pieta…” i ostatnie dźwięki orkiestry… Koniec pierwszej części koncertu.

13041383_784632941636478_5084084361425475852_o

W drugiej, na początek, znów pojawia się bohaterka Pucciniego, tym razem –  Mimi (Cyganeria) i „si, mi chiamano Mimi” . Głos sopranistki lawiruje między rejestrami, piękne, pełne wrażliwości legato i zmienność dynamiki wzbudzają zachwyt melomanów, zasłuchanych w opowieść delikatnej i kruchej Lucii. Niedługo po niej – „służebnica sztuki” – Adriana Lecouvreur  (Cilea) i jej wyznanie – „io son l’umile ancella”. Un soffio è la mia voce -idealnie oddaje klimat jaki stworzyła Kurzak przy okazji tej arii. Dając nie tylko ciekawe brzmienie w niższych rejestrach i swobodę w wysokich, ale również  rozumienie postaci i interpretację. Nie inaczej było w przypadku kolejnej arii, tym razem znów Puccini i jego Liu (Turandot). I to było jedno z najlepszych wykonań tej partii. „Tu che di gel cinta” i sposób w jaki sopranistka operuje dynamiką, nie śpiewając, ale niejako opowiadając głosem, powoduje że jesteśmy w świecie Turandot, czując to, co czuje Liu i przeżywając jej ból. Znów – burza oklasków (jak przy każdym poprzednim wykonaniu…). Powoli zbliżamy się do końca koncertu – jeszcze tylko Nedda  z Pajaców(Leoncavallo) i jej wyznanie „qual fiamma avea nel guardo”, pokazujące niepokój serca bohaterki włoskiego werystycznego kompozytora. Znów robiące wrażenie prowadzenie linii i przemyślana dynamika.  Jednak poprawność techniczna to nie wszystko i Kurzak o tym wie, a pokazuje to, kolejny raz budując postać i dając jej odpowiednią, wyjątkową ekspresję. Owacje na stojąco. Jeszcze tylko bis i wesoła, dynamiczna Giuditta Lehara – „meine lippen się kuessen so heiss” . Tutaj, podobnie jak na początku, przy okazji Noriny – sopranistka kokietuje publiczność, jednak tym razem w innym, operetkowym, ale mocnym wydaniu. Zwolnienia, budowanie napięcia, rozwijanie i kontrolowane kończenie fraz wzbudzają zachwyt melomanów. Burza braw. Kurzak raz jeszcze wraca na scenę. Żeby zaśpiewać już ostatnią tego wieczoru arię… I wracamy do Lauretty… „babbo, pieta…”… Znów standing ovation… A w uszach ciągle jeszcze „o mio babino caro…”

Program koncertu przeplatał arie z częściami instrumentalnymi (uwertury, preludia, intermezza) z różnych oper. Orkiestra pod batutą Bassema Akiki, dawała się ponieść emocjom, grając bardzo głośno. Miało się wrażenie, że często niejako zapominała o obecności sopranistki na scenie, nie do końca czując i rozumiejąc wrażliwość poszczególnych kompozytorów i przez to, przyzwyczajona do grania innego (równie wymagającego) repertuaru – gubiła się w operowej dynamice. Uwagę melomanów przykuło wykonanie intermezza z Rycerskości wieśniaczej (Mascagni). W tym przypadku orkiestra pokazała ładne, bardziej delikatne i przemyślane brzmienie, kreując malowniczą muzyczną opowieść.

Cieszy to, że w ostatnim czasie, szczecińska publiczność mogła poznać gwiazdy światowych scen operowych. Najpierw Patricia Petibon, teraz – Aleksandra Kurzak.  To wartościowe spotkania, które dają możliwość nieco innego spojrzenia na świat muzyki. Kto by kiedyś pomyślał, że szczecińskie instytucje zapraszać będą do siebie osoby, na co dzień, nieosiągalne dla większości polskich teatrów. To bardzo cieszy. Czekamy na kolejne koncerty :)

fot.:Kamila Kozioł

O autorze

avatar

dellatraviata

Szczecin jest moim miastem. Mimo wielu wad ma też swoje zalety. Może nie jest ośrodkiem kulturalnym na mapie Polski (jeszcze), ale się stara. Potrafi mnie zaskakiwać i uczy cierpliwości. Spróbuję Wam pokazać jego (być może) mniej znaną- muzyczną stronę:)