Chwila z Królową Nocy.

Przez niespełna dwie godziny, melomani zgromadzeni w Złotej Sali Filharmonii im. M. Karłowicza, mogli delektować się wyjątkową muzyką. Muzyką pełną pasji, wrażliwości i magii. Kim była owa Królowa Nocy? I jak tym razem brzmiała orkiestra pod batutą Ewy Strusińskiej? Jedno jest pewne- ten wieczór na długo zapadnie w pamięć tym, którzy mieli okazje wysłuchać piątkowego koncertu.

Królowa Nocy. Postać z opery Czarodziejski Flet, kompozycji Mozarta. Napisał on dla niej jedną z najbardziej spektakularnych arii na sopran koloraturowy. Taki głos zawitał 15 stycznia do szczecińskiej filharmonii w osobie Ewy Malas- Godlewskiej.

Artystka, mająca na swoim koncie wiele operowych ról. Z czego większość z repertuaru, którego podejmują się tylko te „największe” głosy (w kategorii sopran koloraturowy). Występowała na scenach w Wiedniu, Włoszech, Francji. Praktycznie za każdym razem spotykając się z ciepłym przyjęciem wykonywanych przez siebie ról. Tego wieczoru mogliśmy usłyszeć ten niezwykły głos w „naszej” Filharmonii.

Koncert rozpoczął się fanfarą (autorstwa Joan Tower), zapowiadająca nadejście „niezwykłej kobiety” (tytuł utworu: Second Fanfare fot the Uncommon Woman). Tak też było. Za chwilę na scenie pojawia się Godlewska (w sukni przywodzącej na myśl, wspomnianą Królową Nocy), witana brawami. I już przenosimy się w klimaty baroku. A konkretniej do świata Haendla. Brzmi Rejoice greatly, o Daughter of Zion! (z oratorium Mesjasz). Aria- popis dla koloratury. Pełna szybkich i wymagających pasaży, jak też momentów wymagających nieco dłuższego, czystego prowadzenia frazy. Głos Godlewskiej z lekkością pokonuje wszelkie koloraturowe fragmenty. Jest niezwykle ruchliwy, jednocześnie zachowując dużo delikatności. Pokaże ją również w kolejnym utworze- Sposa son disprezzata, z opery Bajazet Vivaldiego. Wówczas, zmienia nieco kolor, staje się głębszy, cieplejszy. Śpiewaczka urzeka widownię swoimi interpretacjami i techniką, która w dalszym ciągu pokazuje, że jest to głos wyjątkowy i będący w stanie nadal mierzyć się z wymagającymi koloraturowymi partiami. Zmiana klimatu. Jesteśmy u Pucciniego. Aria O mio babbino caro. Tutaj, nieco inaczej. Interpretacja Godlewskiej jest ciekawa, jednak czegoś w niej zabrakło. Widać było, że utwór sprawia nieco trudności śpiewaczce. Mimo to, publiczność doceniła to wykonanie.

Sopranistce przez cały czas towarzyszyła orkiestra pod batutą Ewy Strusińskiej, znanej z niemal idealnych interpretacji większości prowadzonych przez siebie utworów. Tym razem również tak było. Wykonanie Lili Boulanger (D un soir triste, D’un matin de printemps), ostatnie przed przerwą, miało w sobie  dużo lekkości. Widać było, że Strusińska, idealnie rozumie idee legato. Piękne prowadzenie melodii, z wyróżnianiem poszczególnych motywów. Miało się wrażenie, że muzyką płynęła, a wszystkie głosy orkiestry niejako się przenikają. Dyrygent płynnie lawirowała między wyciszeniami, a crescendami, między subtelnymi piano, a wyrazistym i ekspresyjnym forte, zmieniając tym samym nastrój i wymowę melodii. Orkiestra dotrzymywała kroku Strusińskiej, reagując na każdy jej ruch.

Podobnie było w przypadku wykonania dość wymagającego i oryginalnego, inspirowanego Czterema porami roku Vivaldiego, utworu La novella d’inverno, Marty Ptaszńskiej, który otwierał część drugą koncertu. Strusińska rozumiała muzykę, a orkiestra-Strusińską. Przyszedł czas na to, z czego również słynie Godlewska- jej musicalowy świat. Brzmi słynne Memory, Webbera. I znów to ciepło w głosie. Mimo kilku nieco siłowych gór, śpiewaczka pokazuje duży kunszt, a jej interpretacja przemawia do melomanów. Jednak najlepsze miało dopiero nadejść. Teraz- Somewhere, z musicalu West Side Story. I to było to wykonanie. Słychać było, że Godlewska świetnie czuje się w tym utworze. Wybrzmiały wszystkie wyciszenia. Nie zabrakło też wyrazistych gór i pięknej ekspresji, jaką nadała temu utworowi. There is a place for us, fraza, która brzmiała tak ciepło, miękko, że aż wzruszyła część publiczności. To było, niewątpliwie, świetne wykonanie tego utworu. Jeszcze tylko Scarborough Fair, w opracowaniu Adama Sztaby i dość ciekawej intepretacji orkiestry i śpiewaczki i wielki finał koncertu. A w nim Tiersen. Walc z muzyki do filmu Amelia (również w aranżacji A. Sztaby). Na scenie pojawia się akordeonista- Oleg Wolański i brzmi piękny walc. Wokaliza Godlewskiej robi wrażenie na publiczności. To jak, praktycznie, bez słów (sens wokalizy) jest w stanie przekazać tyle emocji. Do tego, pokazuje rozpiętość swojego głosu, z powodzeniem sięgając najwyższych dźwięków. Końcowe takty, publiczność jak zaczarowana, brawa, niekończące się owacje na stojąco, wywołujące bis- kolejne wykonanie walca z Amelii. Znów- kaskada braw. Ostatnie ukłony i… koniec.

To był wieczór pełen pięknej muzyki. Sam program koncertu był niezwykle ciekawy. Czy czegoś zabrakło? Arii Królowej Nocy. Może i tak. Ale na wszystko jest odpowiedni czas. Początek koncertu, pierwsze takty w wykonaniu śpiewaczki, pokazały, że głos już trochę się zmienił. Nie brzmi już tak wyraziście jak kiedyś. Mimo to, jego niezwykły tembr i technika, pozostały. Niezmienne. Siłą tego koncertu była też orkiestra, która tworzyła dużo przestrzeni dla śpiewaczki. Strusińska „dowodziła”, zwracając uwagę na Godlewską, na przyciszenie orkiestry w odpowiednich momentach, zachowując jednocześnie nastrój i wymowę danego utworu. Tym sposobem, koncert był kompletny i spodobał się melomanom. Jedno jest pewne, tego wieczoru magii Królowej Nocy nie zabrakło.

fot: strona Filharmonii

O autorze

avatar

dellatraviata

Szczecin jest moim miastem. Mimo wielu wad ma też swoje zalety. Może nie jest ośrodkiem kulturalnym na mapie Polski (jeszcze), ale się stara. Potrafi mnie zaskakiwać i uczy cierpliwości. Spróbuję Wam pokazać jego (być może) mniej znaną- muzyczną stronę:)