Szczecin. Wersja piracka vol. 1

Czy istnieje piracki Szczecin? Czy Szczecin nadaje się na piracki port starego świata? Spróbuję się o tym przekonać. Zaczynam bez żadnych wymyślnych forteli, bo od planu miasta. Na tymże, w Roku Pańskim 2013, bez trudu znajdujemy ulicę Korsarzy.

Clipboard00

Dziś zatem swoją ulicę mają przynajmniej piraci zaopatrzeni w patenty, listy, które otrzymywali od monarchy lub władz miejskich. List takowy otwierał przed nimi porty, w których nieniepokojeni mogli się zaopatrywać i dokonywać niezbędnych remontów swojej jednostki. Pirat tradycyjnie zachowywał łup (lub przynajmniej jego większość), a wystawca listu mógł za jego pośrednictwem szkodzić flocie przeciwnika, nie ujawniając swoich niecnych intencji.

 

Jako że korsarz działać mógł pod własną banderą. Opisywane miejsce zwane ulicą Korsarzy wydaje się zresztą dogodnie obrane: na wzgórzu górującym nad Odrą, gdzie stoi siedziba domu panującego Pomorza – Gryfitów. Udaję się tam zatem, by sprawdzić, czy pisarze wciąż sporządzają tam korsarskie patenty. Okazuje się, że nie. Mniejsza o to, czy ulica Korsarzy przypomina zaułek pirackiej twierdzy Tortugi, z podejrzanymi szynkami i innymi spelunami. Opodal mieści sie póki co tylko Instytut Filologii Germańskiej. Stara zabudowa ulicy Korsarzy została zniszczona przez naszych brytyjskich sprzymierzeńców pod koniec ostatniej wojny i tylko częściowo zrekonstruowana. Jak się jednak okazuje, wtedy to dopiero, w okresie powojennej odbudowy, przypadła jej nazwa, którą nosi do dzisiaj. Z pobieżnych ustaleń wynika, iż bynajmniej nie dlatego, iż już nie na zamku, a w nieodległym przecież Komitecie Wojewódzkim PZPR przygotowywano patenty korsarskie. Nie snuto tam najprawdopodobniej żadnych planów pozyskania piratów dla powstrzymania na plażach inwazji zrzucanej przez Amerykanów stonki. Nie słyszał też nikt o próbach włączenia piratów do sojuszu robotniczo-chlopskiego jako elementu tradycyjnie antyfeudalnego, a nawet podcinającego skrzydła wschodzącej burżuazji.

 Clipboard01

Po wojnie ulica nazywała się Podwale, ale rychło przemianowano ją na Korsarzy. Pytanie tylko, dlaczego? Z Podwalem sprawa jest jasna. Ulica Korsarzy, zanim skojarzono ją z licencjonowanymi piratami, stanowiła przez kilka stuleci wąskie przejście wzdłuż murów miejskich, na wysokości zamku i kościoła św. Ottona, początkowo określane nazwą: „Przy murze obok Świętego Ottona”, a później po prostu „Przy murze”.     W ciągu XV stulecia pojawia się dla niej nazwa wywiedziona ze słowa „ridder”. W zależności, jednak jak zostaje ono zapisane, może oznaczać „rycerza” (ridder), jak również „jeźdźca” (rider, ryder), ale również monetę o wartości 12 guldenów (rider, ryder – gulden, odpowiednik włoskiego florena). Tę nazwę uprawdopodobnia fakt, iż na rogu obecnej ulicy Korsarzy i Rycerskiej położona była mennica książęca. Tak czy inaczej, na początku XIX wieku leżące przy dzisiejszej ulicy Korsarzy zabudowania noszą już adres ulicy Wielkiej Rycerskiej (Große Ritterstraße) dla odróżnienia od pobliskiej uliczki Małej Rycerskiej (Kleine Ritterstraße).

Po 1945 roku ta druga powraca do swojej historycznej nazwy ulicy Rycerskiej, a Wielka Rycerska, po epizodycznym byciu na powrót Podwalem, staje sie ulicą Korsarzy. Jakie intencje kierowały nowymi włodarzami miasta, nie wiem. Wątpię, czy ktokolwiek to gdzieś zapisał. Próbowałem też coś wygooglować, ale na jednym z forów internetowych wpadłem tylko na pomstowanie osoby pod tytułem: WUK4, która narzekała: „A już zupełnym kretyństwem jest nazwa ul. Korsarzy. Dawniej to była Wielka Rycerska (…). Ale Korsarzy?! Może lepiej: Abordażystów, Grabieżców, Łupieżców, Przemytników, Piratów, Paserów, Rozbójników, Szmalcowników. Nazwę „Korsarzy” musiał nadać osobnik na poziomie ucznia klas nauczania początkowego, któremu mama (albo pani nauczycielka) czytała jakąś bajeczkę o dobrym Korsarzu, w którą uwierzył.”

 Clipboard02

I może trochę to tak było, jakkolwiek nie sądzę, że szło tu akurat o jakąś historię o szlachetnych rozbójnikach pomorskich, wodno lądowych kuzynach Janosika, tudzież Robin Hooda. Akurat w powojennym Szczecinie na gwałt szukano polskich śladów i wszystkiego, co pozwalało osadzić to portowe miasto w polskiej narracji historycznej. Dlatego sądzę, że nie ma co tu przywoływać niczyich, lepszych czy gorszych wspomnień z dzieciństwa. Marynarka wojenna starej Rzeczpospolitej bowiem, to przede wszystkim korsarze, zwani również kaprami.

Jednostki kaprów, czy też całe ich flotylle, ściśle współpracowały, często we wspólnych związkach taktycznych, z regularną flotą i armią państwa, które wystawiało im listy kaperskie. Kaprzy realizowali poza rabunkiem także inne zadania, jak np. aprowizacja wojsk, czy oblezonych twierdz mocodawcy którym mógł być monarcha, czy cieszące się dużą swobodą miasto. Często owi piraci byli jedyną jego flotą. Od XV do XVIII wieku kaperstwo było szczególną formą korsarstwa na Morzu Bałtyckim i Północnym. Jednak nie chroniło przed wszystkimi wadami wojsk zaciężnych. Zarówno ze względu na sposób organizacji jak i dowodzenia, załogi kaperskie były jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż żołnierze najemni na suchym lądzie. Nie tylko zdarzało się, że nie wykonywali oni danych rozkazów, podejmując się w zamian działań na własną rękę, ale bywało, że atakowali okręty walczące po tej samej stronie.

Clipboard03

Korsarze, często mówiący przecież po niemiecku, duńsku, niderlandzku, czy angielsku, przez Polaków, którzy osiedlili się po 1945 roku w Szczecinie zostali zapamiętani jako ojcowie założyciele marynarki dawnej Rzeczpospolitej. Jako flota strażników morza toczących boje z Krzyżakami, Rosjanami i Szwedami, którzy byli pionierami jak oni na Ziemiach Zachodnich. I być może ta pamięć dała im ulicę w mieście. Ale historia toczyła się w Szczecinie, także wtedy, gdy Polska była jeszcze daleko stąd. O tym jednak opowiem kilka ulic dalej.

O autorze