Pomorze o smaku bounty
Zimno? Nauka, która płynie z filmów Barei jest taka, że skoro jest zima, to musi być zimno. Proste. Rzecz w tym, że w lutym na Pomorzu wcale nie musi być zima.
Dla mnie historia z tropikalnym Pomorzem zaczęła się na niemieckiej autostradzie. Wiele się nie działo. Ot, ekrany akustyczne w płaskim krajobrazie. Tylko kiedy mijaliśmy Frankfurt i na horyzoncie lśnił tamtejszy „Manhattan”, na prawym pasie hałasowały amerykańskie wojskowe ciężarówki, a tablice informowały o zjeździe w kierunku bazy wojskowej Rammstein, poczułem się jak na ziemi Jankesów. Ale tylko na chwilę. Potem przyszedł wieczór i noc. Widać było głównie ciemność. Całkiem jak w Szczecinie. Ocknąłem się jakoś o świcie w dziwnej pozycji i w terenie całkiem zurbanizowanym. Nazwy ulic były na oko w jakimś łacińskim dialekcie. Zagadałem zatem do kierowcy, że chyba pojechaliśmy trochę za daleko, bo do Francji się nie wybieraliśmy. Koniec końców, zaliczając francuski epizod, dotarliśmy do małej niemieckiej miejscowości pośrodku niczego, ale rzut kamieniem do granicy z Luksemburgiem.
Bylem wtedy chyba jeszcze studentem. Wybieraliśmy się od czasu do czasu do tamtejszej akademii na jakieś hurra-euro-optymistyczne zloty. W ramach indywidualnego pozyskiwania funduszy europejskich i wyśrubowywania rentowności wycieczki, jako uczestnika zgłosiliśmy także naszego kierowcę frankofona. Ów szczególnie się ku temu nie palił. Niemcy zwracali nam jednak hojnie koszty przejazdu, płacąc za każdą polską głowę, więc stanem wyższej konieczności dał się jakoś przekonać. Wyglądało to dość osobliwie. Pośrodku tego uczono-nobliwego grona, dla którego nawet bicie braw było zbyt ostentacyjne, więc tylko delikatnie stukało w pulpity, błogo chrapał gość w dresach w paski. Noc za kółkiem nikogo jednak nie pozostawia świeżym jak skowronek. Takie są odwieczne prawa natury.
Akurat ten wyjazd był fajniejszy niż inne, bo jeden z wykładów był o niemieckim imperium kolonialnym. To akurat mnie interesowało, więc nie wybrałem się po raz kolejny oglądać bliżej z nazwy niezapamiętanej, ale starej, galijskiej jeszcze sterty kamieni w pobliskim lesie, tylko wbiłem się w krzesło i słuchałem.
Nie będę opowiadał o niemieckich farmach zagubionych gdzieś w Namibii, czyli tam gdzie zamorskie Niemcy w jakimś sensie przetrwały do dziś. Będzie o archipelagu nazwanym imieniem naszego, może nie rodaka, ale jednak krajana, czy ziomala, tutejszego, bo łączy nas wspólna tzw. mała ojczyzna. Mam na myśli Ottona von Bismarcka. Faceta, który zostawiał żonę samą w domu. Z Berlina swoimi długimi rękami męczył Polaków, a ona tymczasem słała mu listy z Pomorza, w których skarżyła się, że siedzi bezpańska w głuszy, a dookoła tylko wyją wilcy i Kaszubi.
Akurat Archipelag Bismarcka na południowym Pacyfiku, u wybrzeży Nowej Gwinei, to nie było coś o czym bym się akurat wtedy dowiedział. Jakoś jednak nigdy nie zastanawiałem się dlaczego największe wyspy tej byłej niemieckiej kolonii to Nowa Brytania i Nowa Irlandia. Może „żelazny kanclerz” zamierzał już w XIX stuleciu wysłać tam różnych Drzymałów i innych niedostosowanych do unijnych standardów Polaków? Może coś pokrzyżowało jego plany i dopiero współczesnym się to udało. Z tym tylko, że nie da się dolecieć Ryanairem na Antypody, więc wybrano wariant oszczędnościowy. Zamiast na południowy Pacyfik, ”rugi pruskie“ na „starą” Brytanię i Irlandię. I tak powstały polskie kolonie w Londynie i Dublinie. Polacy, którym nie chciało się uczyć niemieckiego, za karę musieli nauczyć się angielskiego.
Jeśli nawet do tamtej pory tak myślałem, to wtedy, w tej zagubionej pośród lasów Europejskiej Akademii zostałem oświecony. Archipelag Bismarcka zachował wprawdzie swoją nazwę, ale wraz z przejęciem przez administrację australijską, składające się nań wyspy zmieniły nazwy. I tak oto jedna z nich, znajomo brzmiące, Nowe Pomorze, stało się Nową Brytanią, Zapewne po to, by Nowe Pomorze nie powróciło po 1945 roku do macierzy razem ze starym, nadodrzańskim.
W pomorskich peregrynacjach można zapuścić się zatem i na wody, gdzie załoga Okrętu Jej Królewskiej Mości „Bounty“ wysadziła za burtę swojego kapitana i życzyła mu powodzenia na nowej drodze życia. Dziś Nowe Pomorze wraz z sąsiednimi wyspami, dawną Nową Meklemburgią, z Ziemią Cesarza Wilhelma i sąsiednimi brytyjskimi, a później odziedziczonymi przez Australijczyków terytoriami to państwo Papua – Nowa Gwinea. Jeśli komuś doskwierają mrozy, to może być jego wymarzone miejsce na Pomorskiej Mapie Świata.
Najnowsze Komentarze
Agnieszka
Suuper. Właśnie planujemy podobną podróż stopem z
7 lat temuOla
Uwielbiam patrzeć "z góry na Szczecin"! Widoki, które
7 lat temuPaulina
Dla mnie najsmaczniejsze sa w cukierni na Jagiellonskiej.
8 lat temutamcetka
Byłam, widziałam, mam mieszane uczucia. muzyka tak,
8 lat temu