Subiektywnie o tym, co było zanim zawitaliśmy do Tauron Basket Ligi

Na Azoty Arena zwykle kilka tysięcy kibiców. Zwykle największa frekwencja w Polsce. W centrum miasta klubowy sklep. W mediach społecznościowych ponad pięć tysięcy fanów, setki hashtagów. Wszystko tak jakby King Wilki Morskie były w Szczecinie od lat. Coś jak Brama Portowa. Aż trudno uwierzyć w to, że wyżej wymienione sukcesy to praca niespełna roku, zaledwie kilku kochających basket ludzi. Nie jestem tym, który o historii szczecińskiego basketu może gawędzić godzinami. Poznaję go od niedawna. Jednak nawet taki gość jak ja, który bierze w tym udział zaledwie od dwóch lat. Z perspektywy tego czasu może z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że sezon 2014/2015 jest przełomem. Jednak co było wcześniej?

Na pierwszym meczu znalazłem się raczej przez przypadek. Wtedy kibicowanie na żywo drużynie sportowej było dla mnie czymś abstrakcyjnym. Szybko zrozumiałem, że emocje są zupełnie inne. I choć była to tylko I liga polskiej koszykówki, jakoś tak nawet czułem się lepszy od tych wszystkich fanów LeBrona,  czy Hardena, którzy nigdy na mniej niż osiem tysięcy kilometrów nie zbliżyli się do swoich idoli.

2012/2013

Miałem to szczęście, że ten pierwszy szczeciński mecz jaki widziałem, to meczu AZS-u Radex. Z punktu widzenia europejskiego basketu nie było w tej drużynie wielkich nazwisk. Jednak z punktu widzenia szczecińskiego kibica, nazwiska te znaczyły i wciąż znaczą bardzo wiele. Kilku z tych ludzi wciąż gra, niektórzy nawet w TBL. Jednak to tamta drużyna, tamten poziom rozgrywek sprawiały, że widać w nich było radość z koszykówki i pewność własnych umiejętności. Niemal każdy miał w sobie to coś, co go wyróżniało. Począwszy od takich rzeczy jak szczególne zdolności w obronie (Balcerek), po takie niuanse, jak to, że Krzysztof Mielcarek rzuty wolne wykonywał jedną ręką.

Nawet jeśli coś szło nie tak, nigdy nie opuszczała ich wola walki. Dlatego też chciało się walczyć za nich. Pamiętam, że na mecz ze Spójnią poszedłem o zgrozo! W fioletowej marynarce (w barwach Spójni). Jednak nie przeszkadziło to już po pierwszej przyśpiewce kibiców ze Stargardu „gramy u siebie”, zakrzyczeć z pozostałymi, że „Stargard jest szczeciński”. Żeby była jasność, to nie jest kwestia jakiś kompletnie negatywnych uczyć w kierunku Stargardu. To emocje, które puszczają. Stargardzki zespół ma świetnych kibiców, tradycję no i siłą rzeczy często koszykarzy stąd, ze Szczecina. Dlatego należy się wzajemnie szanować.

Pamiętam wtedy krzyczeliśmy w zaledwie kilka osób. Nie było megafonu, bębna, klaskaczy.

Tamten mecz ze Spójnią wygraliśmy 98-73. W sumie w sezonie 2012/2013 wygraliśmy 15 meczy. Tyle samo też przegraliśmy. To uplasowało nas w środku tabeli. Tym samym nie było play-offów w Szczecinie. Sezon zakończył się przedwcześnie i pozostawiło to spory niedosyt. Mało tego, jakoś niedługo później dowiedzieliśmy się, że AZS przestaje istnieć. Wszystko na rzecz fuzji z King Wilkami Morskimi. Mimo że zacząłem kibicować im w połowie sezonu, to było jakoś cholernie żal. Wyobrażam sobie co musieli przeżywać kibice, którzy z Radexem byli od początku.

2013/2014

Dobrze się stało, że w King Wilkach Morskich znalazło się kilku chłopaków z AZS-U: Majcherek, Trela, Balcerek. Dla wielu przykrym zaskoczeniem był brak Karola Pytysia. Ten, już po rozpoczęciu sezonu wylądował we wspomnianej wcześniej Spójni. Lukę po utracie drużyny od której zaczęło się moje kibicowanie wypełniła nadzieja, że ten sezon będzie naprawdę dobry. Zwiastowały to nazwiska w składzie Wilków Morskich takie jak: Flieger czy Mróz (nieco później Białek). To koszykarze, którzy z powodzeniem mogli grać w rozgrywkach o klasę wyżej. Co zresztą dziś skutecznie udowadnia Marcin Fliegier.

Obok braku Pytysia wielkim zawodem dla kibiców był brak Łukasza Pacochy. Pierwszy mecz u nas zagraliśmy z PTG Sokołem Łańcut. Ten klub był jego nowym pracodawcą. Łukasz został oklaskami powitany w „domu” przez kibiców. To był bardzo fajny gest. Trzeba tu zaznaczyć, że sezon 2013/2014 był dla Pacochy bardzo udanym. To sprawiło, że na obecny w końcu trafił do Tauron Basket Ligi. Tyle, że do Koszalina. Dziś w telewizyjnych transmisjach z sentymentu czekam na jego minuty, o wiele bardziej niż na możliwość oglądania np. Woodsa. Nie ma tych minut zbyt wiele. Warto jednak odnotować, że w jednym z meczy zdobywając 24 punkty Pacocha okazał się najskuteczniejszym zawodnikiem swojej drużyny. Ciekawe jakby potoczyła się jego kariera i jak wyglądałaby nasza drużyna gdyby został w Szczecinie.

Mecze w opisanych dwóch sezonach rozgrywane były w „kurniku”, czyli hali Szczecińskiego Domu Sportu (SDS). Obiekt ten leciwy, powstał w latach sześćdziesiątych. Jednak jeśli chodzi o mecze koszykówki ma on ogromny potencjał. Bo trybuny ulokowane są tam bardzo blisko parkietu. Jednak dla mnie kwestia obiektu miała już wtedy drugorzędne znaczenie. Bez marudzenia, w chwili gdy pojawiał się problem z parkietem w hali SDS, chodziłem na mecze rozgrywane w przy  Szkole Podstawowej na Świętoborzyców. Niestety, nie każdy miał takie podejście. Odbiło się to na frekwencji. Tym samym pewnie i na motywacji zespołu.

Skoro jesteśmy przy motywacji zespołu. To w tym sezonie zrozumiałem jak wielką różnice robi trener. Ówczesny skład na papierze wygrywał pierwszą ligę. Niestety nie miało to przełożenia na rzeczywistość. W drużynie Marka Żukowskiego tak naprawdę brakowało drużyny. Grały wciąż najdroższe nazwiska, lub te nazwiska, które wprowadziły drużynę do pierwszej ligi. Grały też głównie w oparciu o indywidualne zdolności. Taka sytuacja powodowała frustrację wśród kibiców.

Czarę goryczy przelała transmisja meczu rozgrywanego w Toruniu. Kamera zbliżona na drużynę w trakcie przerwy na żądanie podsłuchała trenera, który dyplomatycznie mówiąc nie odrobił zadania domowego. Można nawet powiedzieć, że zachował się jak przedszkolak, który nagle i nie wiedzieć czemu został poproszony o wyjaśnienie procesu dysocjacji kwasów przy pełnej studentów sali wykładowej politechniki. Nie wiem. Może to była chwila słabości. Nie mi to oceniać. Pewne jest, że to właśnie po tym meczu nastąpiły zmiany na stanowisku trenera. Nieco wcześniej, na świetnie prowadzonym profilu facebookowym „Szczeciński basket” pojawiła się sugestia, by drużynę przejął Krzysztof Koziorowicz. Tak też się stało. Nie wiem czy włodarze wzięli sobie sugestię administratora wspominanego profilu do serca. Na pewno obdarzyli go zaufaniem w obecnym sezonie, a ich współpraca okazała się strzałem w dziesiątkę.

Wracamy do sezonu 2013/2014. Od tego momentu doświadczony trener prowadził dwie drużyny Wilków. Żeńską grającą w ekstraklasie i pierwszoligową drużynę męską. Nawet próbowałem oglądać rozgrywki tej pierwszej, ale z całym szacunkiem dla Pań – to jednak nie to. Wraz z nowym trenerem nadzieje powróciły. Coś tam się nawet ruszyło, a na parkiet zaczęli wchodzić zapomniani Igor Trela i Tomek Balcerek. Ostatecznie, rzutem na taśmę udało się zagrać w play-offach.

W ćwierćfinale trafiliśmy na MOSiR Krosno. Potyczkę tę najlepiej opisuje konfrontacja dwóch zdjęć z facebokowych profili obu drużyn. Po naszej stronie, zdjęcie z lotniska przed wylotem na pierwszy mecz. Po stronie Krosna, zdjęcie z PKP-u z drogi powrotnej po wygranym ostatnim, czwartym meczu w tej potyczce. Aż prosiło się o komentarz, że pieniądze to nie wszystko. Mieliśmy świetną drużynę, której potencjał po drodze został zmarnowany. Choć warto tu dodać, że mecz numer 3 wygraliśmy. Mało tego, wygraliśmy 24 punktami. To była wielka nadzieja i jeden z lepszych meczów Wilków jakie widziałem. Nigdy nie zapomnę Piotra Pluty, który po każdej kolejnej trójce w tym meczu udawał, że zdmuchuje dym ze swych rewolwerów i wkłada je do kabury. Taki koszykarski Jesse James. Dziś te gesty wykonuje w Spójni Stargard.

Sezon znowu skończył się przedwcześnie. Jednak szczeciński rollercoaster koszykarskich emocji, wciąż był rozpędzony i nagle gruchnęła informacja, że staliśmy się częścią Tauron Basket Ligi…

O autorze

avatar

dczarnowski

Moje wpisy to takie Niebuszewo szczecińskiej blogosfery. Jeśli nie musisz - nie wchodź za głęboko. Nie doświadczysz tu pięknej polszczyzny, za to znajdziesz wiele skradzionych rzeczy. Kto wie? Może kiedyś należały do Ciebie.