Być b-girl

Podczas gdy większość jej koleżanek z liceum ma już dzieci i rodziny, kredyty na mieszkanie i stałą pracę, problemy dnia codziennego dotykające statystycznego Polaka – ona tańczy. Taniec to jej pasja i praca. Większość ludzi uważa za szczęściarzy tych, którzy kochają swoją pracę. Dla niej to normalne, bo nie wyobraża sobie robić czegoś, co by ją unieszczęśliwiało.

Aneta Czyżewska, znana w środowisku tanecznym jako b-girl Andzia, urodziła się i mieszka na stałe w Szczecinie. W tym roku skończy 27 lat. W sklepie i tak zazwyczaj pytają ją o dowód osobisty:

Chciałam kupić w sklepie zwykłe „damskie” piwo – wspomina  – Za kasą pani wyglądająca na zniszczoną życiem 40-latkę zapytała mnie o dowód. Uśmiechnęłam się tylko, ale przyzwyczajona do takich sytuacji, pokazałam jej dokument potwierdzający, że już dawno skończyłam 18 lat. Kasjerka roześmiała się i powiedziała, że jesteśmy w tym samym wieku! Też zaczęłam się śmiać, chociaż było mi jej szkoda.

Długie czarne włosy ma zaplecione w dziesiątki warkoczyków, drobna twarz i figura mogą faktycznie zmylić. Jednak Andzię z nastolatką łączą jedynie radość życia i wygląd. W rzeczywistości założyła firmę, jest instruktorką tańca i fitness, zwiedza kraj i świat. Nie lubi życia w systemie, ale musiała nauczyć się łączyć pracę z pasją, co udało jej się doskonale. Andzia zaczęła tańczyć jako mała dziewczynka. Początkowo był to taniec towarzyski.

Moja mama zauważyła, że mam poczucie rytmu  i w 1994 roku zapisała mnie na zajęcia tańca towarzyskiego – wspomina Aneta – Wyjeżdżałam na pierwsze zawody. Niestety na początku mojej przygody nie mogłam znaleźć partnera, więc występowałam sama, trzymając ramę (specyficzna postawa w tańcu towarzyskim). Na zawodach wyjeżdżałam więc sama, a tam były oceniane nie tylko umiejętności ale i wygląd tancerki. Każdy wyjazd wiązał się z dużymi wydatkami, suknie do tańca towarzyskiego są bardzo drogie. Po 3 latach tańca w pojedynkę w końcu dostałam partnera. Niestety jego poziom odbiegał od mojego i dosłownie deptaliśmy sobie po stopach na każdym treningu. Po 4 latach zrezygnowałam z tańca towarzyskiego.

Aneta nie zrezygnowała jednak z tańca całkowicie. Tańczyła sama, w domu, do muzyki Michaela Jacksona puszczanej z kaset VHS. Będąc już w liceum, zobaczyła plakat promujący nabór do damskiej grupy tanecznej „hip-hop”. Poszła na casting i została przyjęta. Dziewczyny trenowały same, wyjeżdżały na zawody, jednak po pewnym czasie grupa się rozpadła.

Na castingu do kolejnej grupy tanecznej poznałam b-boya Arka Mąkę, z którym do tej pory się przyjaźnię i nadal tańczę – mówi Aneta –W 2006 roku zabrał mnie na zawody Battle of The Year, które wtedy ostatni raz odbywały się w Szczecinie. Zobaczyłam zupełnie inne oblicze tańca i w końcu wiedziałam, w którą taneczną stronę chcę pójść. Zaczęłam trenować z b-boyami. Na początku zupełnie mi nie szło, byłam totalnie zielona, a chłopaki nie dawali mi taryfy ulgowej. Zaczęłam wyjeżdżać na zawody bboyowe i poznawać nowych ludzi i tancerzy. Dzięki zawodom tanecznym Sinior Skład Anniversary, na które zabrał mnie mój przyjaciel, poznałam swojego obecnego chłopaka, który pomógł mi w tańcu i stał się zarazem moim trenerem w bboying’u.

Od ponad 4 lat jest instruktorką tańca new-style oraz b-girl jeżdżącą na zawody nie tylko w kraju, ale i za granicą. Dzięki pasji poznała swojego chłopaka i chociaż nie myślą o ślubie i dzieciach, to od kilku lat razem wynajmują mieszkanie. Ich życie różni się jednak od życia zwyczajnych młodych par, starających się utrzymać na powierzchni targanej kryzysami finansowymi sytuacji w Polsce. Dla nich pieniądze nie są najważniejsze. Liczy się przede wszystkim taniec i kultura hip-hop, która rządzi ich życiem. Dzięki temu są wiecznie młodzi.

Zawsze chciałam robić coś innego niż wszyscy, a bboying mi to umożliwił – mówi Aneta – Bboying jest tańcem tworzącym kulturę hip-hop, a dokładniej jednym z jej filarów, szerzącym głębokie ideologie. Jest to najbardziej cielesna manifestacja hip-hopu. Mało jest dziewczyn w Polsce, które trenują zawodowo bboying, w Szczecinie jestem jedyna. Czasem bywa ciężko, bo nie mam wsparcia z kobiecej strony, ale dzięki temu staram się być lepszą zawodniczką. New Style jest drugim tańcem, który trenuję, powszechnie i medialnie nazywany Hip Hop Dance. Trenuję go znacznie dłużej niż bboying ale wewnętrznie czuję, że jestem bardziej bgirl. New Style w Polsce poszedł w nie do końca dobrą stronę, tancerze przestali trenować fundamenty tego tańca, przerzucili się bardziej na choreografię i free style. Dlatego wyjeżdżając na zawody newstylowe widziałam u tancerzy mieszankę wszystkich stylów tanecznych wrzuconych do jednego worka i potocznie nazywanych Hip Hop Dance. Dostaję propozycje sędziowania różnych eventów i coraz ciężej jest mi ocenić New Style ze względu na ludzi, którzy startują w zawodach. Często dostają się do kolejnych etapów tancerze mający  krótki staż taneczny, a co się z tym wiąże, małe doświadczenie i wiedzę na temat tego, czym się zajmują. Ważne jest aby mieć świadomość, wiedzę, obserwować materiały taneczne i tancerzy. Ważne jest, by żyć tym co się robi całym sobą, a nie ze względu na to, że taniec jest modny i świadczy o naszej „fajności”– wyjaśnia Aneta.

Aneta w swoim życiu niczego by nie zmieniła, poza jedną decyzją podjętą w przeszłości. Chociaż skończyła studia na kierunku genetyki  teraz wie, że to był błąd. Chciała studiować na Akademii Wychowania Fizycznego, jednak za namową rodziny zrezygnowała z tego pomysłu. Teraz wie, że wybrałaby inny kierunek, związany z wychowaniem fizycznym. Dzisiaj jednak jest już po studiach, obecnie prowadzi zajęcia we własnej szkółce tańca, jeździ na zawody, prowadzi zajęcia fitness. Żyje aktywnie i tą aktywnością zaraża swoich podopiecznych.

Z tańcem wiążę swoją przyszłość,  jednak trudno zarabiać na tym większe pieniądze – mówi b-girl Andzia – My prowadzimy zajęcia dla dzieciaków, które kochają taniec i chcemy im przekazać wszystko, co w kulturze hip-hop jest najważniejsze, a w żadnym razie nie jest to miłość do pieniądza. Są oczywiście szkoły tańca, które są nastawione na zysk, nie liczy się rozwój tancerza a to, ile rodzice zapłacą za zajęcia. Liczy się u nich ilość, nie jakość, i dlatego właściciele takich szkół opływają w luksusy, a dzieciaki po jakimś czasie tracą zapał i tyle zostaje z ich przygody z tańcem. Dla nas to jest styl życia, w pewnym sensie misja.

Jednak jej droga instruktorskiej kariery nie była usłana różami. Często jej sposób tańca i pomysł na prowadzenie zajęć nie podobał się szefom, którzy nastawieni byli przede wszystkim na zysk.

Pracowałam w kilku szkołach tańca jako instruktor. Niestety jeden z pracodawców podpisał się pod moją choreografią, twierdząc, że jest to jego wkład artystyczny. Drugi z kolei narzucał mi ścisłe schematy współpracy, a mianowicie zero freestylu i tylko tworzenie choreografii. Nie podobało mi się to , że muszę układać tylko choreografię dla całej grupy, a nie mogę pomóc w indywidualnym rozwoju tancerzy. Zbuntowałam się i współpraca została zakończona. Mój chłopak wpadł na pomysł aby założyć wspólnie szkołę tańca, która będzie zupełnie inna niż wszystkie. Taką, która będzie uczyła odpowiedniej postawy tanecznej, charakteru w tańcu, przełamywania psychiki by wykonać rzeczy, które wcześniej były dla naszego ciała niemożliwe do zrobienia, przekazywała wiedzę i poruszała wszystkie elementy kultury hip-hop tj.: graffiti, DJ’ing, rap i bboying. Obecnie Organizacja Artystyczna Mad Skillz zajmuje się dziećmi i młodzieżą w dwóch miastach: Szczecinie i Goleniowie, ale na tym nie zamierzamy poprzestać. Planujemy otworzyć kolejne filie w miejscowościach gdzie są mniejsze perspektywy na zajęcia pozalekcyjne – opowiada Aneta.

Chociaż Andzia ma dużo osiągnięć w tańcu, zarówno komercyjnych, jak i niekomercyjnych, najważniejsze nagrody dla niej to uznanie w oczach jej uczniów oraz dobre słowo od tancerzy, którzy są dla niej autorytetami. To motywuje ją do działania i bycia jeszcze lepszą w tym, co robi. Chce, żeby takie życie pełne tańca i pasji trwało jak najdłużej, bo nie wyobraża sobie innego.

 

 

 

 

O autorze

avatar

Monika Filipowicz

Chociaż lubię sprawdzać, czy lepiej jest tam, gdzie mnie nie ma, to wiem, że powrót do rodzinnego Szczecina zawsze jest dobry :) Nigdzie nie ma tylu krokusów wiosną, nigdzie tak nie pachnie czekoladą. Zgadzam się z tym, że tam dom twój, gdzie serce twoje. Moje bije w Szczecinie - tam zawsze będę wracać (tak samo często, jak wyjeżdżać - by poznawać świat! )