Sorry Polsko…

11 listopada w kultowym Słowianinie miał miejsce koncert nie byle jaki, bo promujący płytę Jezus Maria Peszek. Artystki chyba nie trzeba przedstawiać. Jak sama wspominała podczas wywiadu u Kuby Wojewódzkiego ta płyta to dynamit, który odpaliła celowo i zdaje sobie sprawę, że może wywołać wybuch.


To jest manifest. Wokalistka nie mówi jak żyć i w co wierzyć ale zabiera głos, w sprawach dla niej ważnych, egzystencjalnych.

Fot. Jarosław Gaszyński

25 minut po czasie. Scena ascetyczna. Czarny wystrój. Na salę zostaje wpuszczony… siwy dym. Wchodzą. Muzycy ustawiają się w tle, Maria na podeście. Proste światła bez fajerwerków. Zaczyna się koncert, bez zapowiedzi, z grubej rury „Ludzie psy”. Na scenie Peszek bardziej przypomina szesnastoletniego chłopca niż dojrzałą kobietę. Fryzura a’la Marines, kolczyk w uchu, czarna ramoneska, biała luźna koszulka, obcisłe szare jeansy, które na sam koniec opadają na biodra podczas tańca. Maria tym razem nie używa rekwizytów, nie ma gwizdków, pióropuszy, szpilek, czerwonej szminki tak jak podczas wcześniejszych koncertów. Jest tylko ona i jasny przekaz. Świadome ruchy, bardzo dla niej charakterystyczne, jakby dzikie. Śpiewa dobitnie i wprost. Na dwa mikrofony. Śpiew w pewnych momentach przeradza się w krzyk. Tak jakby chciała dotrzeć do wszystkich bez wyjątku. Koncert niezwykle energetyczny, muzyka świetnie zagrana i nagłośniona. Po wykonaniu utworów z nowej płyty artyści schodzą ze sceny. Słychać gwizdy niedosytu.

Pierwszy bis zaskakuje. Maria wykonuje utwór „Personal Jesus” Depeche Mode. W końcu jak Jezus, to na całego. Kolejna piosenka „Ciało” z płyty Maria Awaria także traktuje o zmartwychwstaniu. Czyli krążymy wokół ogłoszeń parafialnych. Dalej zmiana frontu, „Miastomania” w zupełnie innej, ciekawej aranżacji  i „Marznę bez ciebie”. Na koniec przedstawienie instrumentalistów i ostatni bis „Sorry Polsko”, bo przecież jest 11 listopada. Święto Narodowe zobowiązuje. Wiadomo, lepiej jest zejść ze sceny w trakcie największych owacji, niż w momencie gdy słychać pierwsze pochrapywania publiczności. Ale… Koncert, mimo wszystko, za krótki. Maria podpisuje płyty, rozdaje autografy. Po raz pierwszy zobaczyłam z bliska, jaka jest filigranowa.

Potrzebujemy ideałów. Często utożsamiamy się z przekonaniami naszych liderów, idoli, mentorów, by nie pogubić się w chaosie informacji i własnych opinii. Tak jest i nie ja to wymyśliłam. Sorry. Publiczność w ekstazie śpiewała razem z Marią, że „wystarczająco przerażająco jest żyć”. O  załamaniu nerwowym, o buncie na rzeczywistość w kraju, o braku wiary w Boga,  o trudnych sprawach. Zastanawiam się czyj to był manifest? Może Maria krzyczy głosem umęczonego narodu i nie jest w tym odosobniona? A może po prostu fajnie jest razem pośpiewać na koncertach? Może. Nigdy się tego nie dowiem.

Fot. Jarosław Gaszyński

O autorze

avatar

mczarnecka

Jestem kobietą i to po trzydziestce. Odnajduję azyl w niebanalnych rzeczach. Interesują mnie ciekawe wnętrza, zarówno miejsc jak i ludzi. Prywatnie bawię się słowem pisząc teksty do szuflady. Pomimo lęku wysokości, czasami gubię głowę w chmurach.