Rowerowa podróż w czasie przez Kraków(ckow) i Penkun
Kiedyś kompletnie nie znosiłem książek, a rowerowe podróże w tamtych czasach to maksymalnie 5 kilometrów. Potem zupełnie przez przypadek trafiłem na opowiadanie Stephena Kinga. Pamiętam to było coś o niebezpieczeństwach teleportacji. I jakoś tak poleciało – wyobraźnia pożera coraz więcej, a książka i rower stały się jej karmą. Dziś o krótkiej trasie, bo nakręciliśmy zaledwie 80 kilometrów. Za to relacja pokręcona została w ekstremalny sposób.
Z domu kierujemy się na Krzekowo. Przejazd obok Szczecin Arena.
Zostawiamy za sobą nową halę. Ci, którzy nie jeżdżą na rowerze pomyślą, że tak wygląda koniec ścieżki rowerowej.
Natomiast Ci, którzy jeżdżą wiedzą, że nikt przecież nie przerwałby jej tak nagle. Byłoby to kompletnie pozbawione sensu. To po porostu miejsce teleportacji… na kolejną ścieżkę rowerową. Instrukcja obsługi maszyny do teleportacji roweru między ścieżkami (w skrócie: MDTRMŚ), kategorycznie nakazuje wyłączać zegarki przed skorzystaniem. Znowu nie czytałem instrukcji. Nie wyłączyliśmy zegarków…
… a załamanie czasoprzestrzeni przeniosło nas do epoki pierwszych osadników okolic obecnej miejscowości Penkun. Nasz strój i rowery wywołały olbrzymi szok u tubylców. Jedyne co nie zdziwiło i w niemal niezmienionej formie przetrwało do XXI wieku to „Kołczan prawilności”.
Nic dziwnego, że ma 130 tys. fanów na fejsbuku.
No może dało się jeszcze zauważyć, że byłem troszkę jakby za wysoki. Zresztą głowę w chmurach miałem od zawsze…
Czasami dobrze byłoby znaleźć się w takim miejscu, miejscu o którym śpiewa mój imiennik – bardzo zdolny autor tej piosenki:
Jednak w średniowiecznym Penkun, talenty wokalne ujawniły przede wszystkim Kozy.
Bo wiadomo, że zwierzęta te słyną z wyśmienitych featuringów z Whitney Houston.
Ok, teraz na poważnie. Pod Penkun znajdziecie Freilichtmuseum.
Jest to muzeum, które przeniesie Was w czasy średniowiecza, gdzieś mniej więcej w okolice XII wieku. Mi jednak brak przestrzeni do życia, jedno łóżko na drugim, zastosowane materiały, meble oraz ogólna aranżacja przestrzeni przypomniały…
… wspaniałe lata, które przeżyłem mieszkając w Bursie międzyszkolnej w Chojnicach. Ehhh to już ponad 10 lat.
Bez wątpienia świetną atrakcją w tym miejscu, jest możliwość zetknięcia się z niemal każdą znaną mi przyprawą w jej pierwotnym kształcie. Choć szczerze przyznam, że gdyby nie obecność Kasi to wcale bym tej atrakcji nie dostrzegł. Cóż znaczy dobry przewodnik. ;)
Może muzeum nie powala na kolana, ale cena 2 Euro również. Zanim wejdziecie na jego teren musicie dokonać opłaty u pewnego Pana, który jest wielkim fanem… Szczecin Aloud.
Samo Penkun jest małą miejscowością, która zdaje się być wyludniona. Na dowód przedstawiam zdjęcie, ale uwaga tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Przedstawia ono…
Kebaba, który upadł. Bo jeśli kebab w centrum miasta upada to wiedz, że coś się dzieje.
Ale opuszczony jest tutaj również dawny sklep mięsny, z wnętrzem wciąż dostosowanym do jego sprzedaży:
No i to, ciekawe z punktu widzenia historii miejsce. „Dom jedności” z tego co udało mi się wyczytać, to miejsce służące dawnej władczy komunistycznej.
Ciekawe, bo u nas niszczono zapalczywie symbole komunistycznej władzy. Tutaj widać, że jakoś szczególnie nikogo nie razi to w oczy. U nas jest grupa osób, które domagają się przeniesienia symbolicznego pomnika wdzięczności dla Armii Radzickiej na Cmentarz Centralny. Moim zdaniem takie miejsca są potrzebne w niezmienionej formie. Żywa tkanka miejska daje w ten sposób do myślenia, uczy historii w najciekawszy możliwy sposób.
Jakimś patentem lokalnych władz na polepszenie ogólnego wizerunku miasta, jest zastosowanie wszechobecnych statystów.
Inny fajny pomysł, to klasyk na tych terenach – świetnie pomalowany transformator.
W Penkun znajdziecie bardzo ciekawy budynek Informacji Turystycznej.
Zlokalizowany jest on obok największej atrakcji, jaką jest tutejszy zamek.
Zwiedzając okolice zamku dopada mnie pozytywna refleksja. Dzieje się to pod wpływem plakatu, promującego pokaz slajdów z podróży na Kamczatkę.
Konkretnie chodzi o to, że po oglądaniu w mieście Yorków i innej maści, marnej imitacji psów. Fajnie zobaczyć, że są jeszcze takie, które są kompanem człowieka. Te na zdjęciu maszerują z bagażem. ;)
A tak zamek wygląda w swej tylnej części, która jest zlokalizowana niedaleko szlaku Odra-Nysa.
Nad jeziorem w Punkun, możecie spróbować polskich specjałów, które najwyraźniej zmiotły z rynku tureckiego kebaba.
Ostatnie tego rodzaju zwycięstwo odnieśliśmy w 1683 roku. Wszystko za sprawą Jana III Sobieskiego, który wygrał wtedy bitwę z turkami pod Wiedniem.
Kontynuujemy naszą podróż w czasie…
Ale nie, nie zmieniamy środków lokomocji – to eksponaty na wystawie muzeum motoryzacji w Krackow.
Świetne czasy, gdy samochód każdy mógł naprawić bez użycia specjalistycznego sprzętu i nawet kanał nie był potrzebny. Muzeum klimatem przypomina nasze szczecińskie. Zwiedzanie kosztuje 3 Euro i jest to bardzo atrakcyjna, nie tylko finansowo propozycja. Fanom szczecińskiego muzeum polecam z pełną odpowiedzialnością. Bo muzeum w Krackow skupia się na motoryzacji DDR-owskiej, więc eksponaty inne, choć w myśli technicznej niemal identyczne. Polska Ludowa i DDR szczyciły się wzajemną przyjaźnią, dlatego znajdziecie tu również polski akcent:
Niedaleko muzeum znajduje się pięknie utrzymany pałac:
Jadąc z Krackow do Penkun widać wyraźny nasp i drzewa pomiędzy nim. Po powrocie doczytałem, że przed II wojną światową między Penkun, a terenami obecnej gminy Kołbaskowo funkcjonowała kolejka wąskotorowa. Tory, które widać na zdjęciu wyżej znajdują się w Krackow, ale muszą mieć one jakieś inne pochodzenie. Póki co, zostaje to dla mnie tajemnicą. Może ktoś z Was wie coś więcej?
Mieszkańcy Krackow korzystają ze swojskiej w swej nazwie telewizji satelitarnej…
Podobno Wisi Orbit, w przeciwieństwie do TVP relacjonuje mistrzostwa świata w siatkówce w Polsce.
Już widzę proces montażu anteny przez polskich osadników w Krackow:
– Stary, powiesiłeś już antenę?
– Wisi Orbit!
Suchar, wiem ;) Dlatego dla odmiany poważna rzecz, również zawieszona na budynku.
Jeśli się przyjrzycie na tabliczce zobaczycie napis „Sttetin”. Jest to tabliczka towarzystwa, które ubezpieczało domy na wypadek pożaru. Sporo znajdziecie ich jeszcze dziś w Szczecinie, jeszcze więcej na allegro i ebay-u. Co ciekawe, w dosyć wysokich cenach.
Teraz czas na kolejny odcinek z cyklu rowerowego „Wiem co jem”. Pyszną i zdrową, absolutnie bez sztucznych dodatków rzeczą są sezamki.
Jedząc sezamki podziwiamy niemiecką szkołę plakatu.
Kościół w Schwennenz, miejscowości graniczącej z Bobolinem.
Jedna z wielu tablic upamiętniających ofiary „Wielkiej Wojny”. Tutaj z konkretnymi nazwiskami i datą śmierci:
O tym przejściu granicznym czytałem sporo, widziałem je w relacjach.
Myślałem, że znajdziemy je równie łatwo, jak znaleźć można chociażby katedrę w Szczecinie. Nic bardziej mylnego. Wjeżdżając do Stobna z Mierzyna skręćcie w prawo. Potem przez całą miejscowość, dalej przez tory i skręcamy w prawo. Przejeżdżamy przez Małe Stobno…
Podziwiając ten oto osobliwy budynek, który o dziwo nie jest meczetem, a jedynie jakimś technicznym zapleczem. Za Małym Stobnem skręcamy w pierwszą w prawo. Może komuś te szczegóły się przydadzą, bo przejście nie jest oznaczone w ogóle.
Nam pomogła starsza mieszkanka Stobna. Początkowo skierowała nas na Lubieszyn (hmm przejście miało być w Stobnie?). Odjechaliśmy jakieś 100 metrów i usłyszeliśmy krzyk. Dostrzegliśmy tą sympatyczną Panią, która do krzyku dorzuciła machanie rękami. To jedna z tych dobrych osób, która nie mogłyby zasnąć, gdyby choćby nieumyślnie zrobiła krzywdę innym. Szybko wróciłem do niej, powiedziała, że dobrze, że ją usłyszałem. Bo teraz jej się przypomniało o innym przejściu, prawdopodobnie o tym, o które pytamy. Pani mówiła wyraźnie ze wschodnim akcentem. Żałuję, że jeszcze nie wyrobiłem w sobie nawyku dłuższej rozmowy z nieznajomymi… Pewnie usłyszałbym wiele ciekawego.
Również w Stobnie, w miejscu lokalizacji dawnego PGR-u znajdziecie ciekawy budynek. To jeden z niewielu obiektów na świecie, który z całą odpowiedzialnością za słowa może powiedzieć o sobie:
„Jestem Legendą”
Na ulicach Mierzyna bądźcie szczególnie ostrożni. Panoszy się tu śmiertelnie niebezpieczny copywriter.
„Na Bezrzecze tędy?
– tak tędy
– a daleko?
On popadł w rozkminę, obejrzał mnie i rzekł:
– w kapciach będzie gdzieś z godzinę”
Chyba każdy szanujący się Szczecinian zna ten numer. W tym wydaniu z Mateuszem Czarnowskim na akordeonie. Pozostaje mi tylko powiedzieć nieskromnie: My Czarnowscy to potrafimy! ;)
Przed halą na Szafera sporo młodych ludzi. I to cieszy bardzo.
Skoro jesteśmy w tym miejscu, muszę powiedzieć, że od dawna odliczam dni do powrotu ekstraklasy koszykówki do Szczecina. 12 października King Wilki Morskie zagrają tu z AZS Koszalin. Kiedyś pisałem o tej drużynie – o tutaj. Nowy sezon zapowiada się naprawdę ciekawie, dlatego zapraszam Was serdecznie na ten mecz. Już sama promocja wydarzenia, nazwanego „Wilka niedzielą” świadczy o nowej jakości w podejściu do koszykówki w naszym mieście.
Piszę o tym nie przez przypadek. Niedługo jesień – niby nic, ale powoli dni stają się krótsze i chłodniejsze. Może i Wam, tak jak mi, zimowy braku rower w jakiś tam sposób wypełni sezon koszykarski.
Najnowsze Komentarze
Agnieszka
Suuper. Właśnie planujemy podobną podróż stopem z
7 lat temuOla
Uwielbiam patrzeć "z góry na Szczecin"! Widoki, które
7 lat temuPaulina
Dla mnie najsmaczniejsze sa w cukierni na Jagiellonskiej.
8 lat temutamcetka
Byłam, widziałam, mam mieszane uczucia. muzyka tak,
8 lat temu