Uprzejmie donoszę… z Poznania

Uprzejmie donoszę z Poznania

Pojechałam sprawdzić, czy trawa rzeczywiście jest bardziej zielona tam, gdzie mnie nie ma. Jednak po krótkim zastanowieniu teoria upadła, bo po pierwsze próbka trawy przywiezionej ze Szczecina zwiędła, a więc była na przegranej pozycji w porównaniu z trawą z poznańskiej Cytadeli, po drugie nie mogłam sprawdzić, czy bardziej zielona jest tam, gdzie mnie nie ma, bo w Poznaniu już jestem.

Skoro już jestem, poza trawą sprawdzam też inne rzeczy. Jaka jest Stolica Wielkopolski dla przybysza ze Szczecina?

Na przywitanie małe kłody pod nogi. Pierwsza: ceny. Druga, w sumie też ceny. Wynajem mieszkania, czy też pokoju (akademika nie brałam pod uwagę) jest o wiele kosztowniejszy niż w naszym mieście. Jeśli się poszczęści, można wynająć dwuosobowy pokój (jako, że mam na ogół szczęście, to mi się udało) za ok. 500 złotych od osoby. „Jedynki” w dobrej lokalizacji wahają się w okolicy 700 złotych, co stwierdziłam po wnikliwych obserwacjach facebookowej strony z ogłoszeniami wynajmu.

Dla przyjezdnego lekkim szokiem cenowym (negatywnym niestety) mogą okazać się ceny biletów. O ile dla turysty korzystny jest zakup biletu dobowego w cenie 6.80, to dla kogoś, kto chce zostać tu na dłużej (np. dla mnie), zakup korzystnego biletu miesięcznego (lub innych wariantów „sieciówki”) jest utrudnione. Ta trudność to innowacyjna karta PEKA. Nie jestem przekonana do nowych, często zawieszających się, technologii, ale mus to mus. PEKA działa na zasadzie  szczecińskiej karty aglomeracyjnej (która kojarzę tylko z czytników z napisem NIE DZIAŁA). Żeby kupić bilet, kartę należy doładować w punkcie lub przez Internet. Z jednej strony może to i jest wygodne, ale przestaje być atrakcyjne, gdy na wyrobienie karty czeka się prawie miesiąc. W tym czasie płać, człowieku, za bilety jak za zboże (ulgowe do 10 minut- 1.50, do 40 minut- 2.30).

Jako, że jestem w pewien sposób ograniczona brakiem posiadania PEKI, ograniczam również do minimum podróże po mieście. Jednak przy sobocie wybrałam się do centrum. A tutaj same pozytywy (no, może poza wszechobecnymi „Żabkami”, „Małpkami” i „Freshami”, ale to chyba obecnie plaga większości polskich miast). Poznań może nie jest tak zielony, jak nasz Szczecin, jednak rozległością i atrakcyjnością centrum oraz starego miasta zachwyca. Nocne życie jest imponujące, tętniące, kolorowe, mimo chłodu panującego po zachodzie słońca. A w dzień zachwycają dźwięki muzyki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przechodziłam akurat obok filharmonii, jednak muzyka dobiegała… z przystanku tramwajowego. A tam orkiestra instrumentów dętych z prawdziwego zdarzenia! Stałam zachwycona tym niespodziewanym (i darmowym) koncertem, podobnie jak kilkudziesięciu innych przechodniów. Koncert okazał się promocją sąsiadującej Filharmonii Poznańskiej (której budynek co prawda nie jest tak modernistyczny i zauważalny jak nowy nabytek Filharmonii w  Szczecinie, jednak również imponujący). Może to jakiś pomysł, który warto powielić? Chociaż w sumie szczecińska „góra lodowa” budzi na tyle skrajne emocje i przyciąga atrakcyjnością wydarzeń,  że nie wymaga większej promocji (poza tą w Internecie). Jednak wyjście z muzyką klasyczną do „zwykłych” ludzi to zdecydowany dla mnie plus i dowód na to, że Poznań to faktycznie miasto doznań.

Ciąg dalszy nastąpi.

Koncert na przystanku Rynek starego miasta Filharmonia Poznańska

O autorze

avatar

Monika Filipowicz

Chociaż lubię sprawdzać, czy lepiej jest tam, gdzie mnie nie ma, to wiem, że powrót do rodzinnego Szczecina zawsze jest dobry :) Nigdzie nie ma tylu krokusów wiosną, nigdzie tak nie pachnie czekoladą. Zgadzam się z tym, że tam dom twój, gdzie serce twoje. Moje bije w Szczecinie - tam zawsze będę wracać (tak samo często, jak wyjeżdżać - by poznawać świat! )