Pływające ogrody Babilonu czyli o zieleni Szczecina
Strategia rozwoju marki Szczecina od początku wywoływała sporo kontrowersji. To nie dziwi, bo przecież każdy z nas zna IPA i błędy w fonetycznym zapisie rzucają nam się w oczy jak tyłek Koseckiego w meczu z Ukrainą. Do tego jeszcze 2050, że niby nie da się ulepszyć Szczecina na jutro? Nic bardziej mylnego – sam czytałem mnóstwo osób, które zrobiłyby to nawet na wczoraj. Tyle, że akurat siedzą na fejsiku i nie mają czasu…
Nie da się ukryć, że Szczecin jest zielony i jest nad wodą. Od tego wyszła marka Szczecin Floating Garden. Jednak dla mnie od pewnego czasu magią jest coś co wkradło się chyba nie przez przypadek. Powiedzieć o Szczecinie, że jest zielony to zdecydowanie za mało. Nasze miasto jest prawdziwym ogrodem pełnym niezwykłości i jeśli już mamy się czegoś czepiać to właśnie niewykorzystania tego potencjału.
Wycieczkę po zieleni Szczecina najlepiej zacząć tam, gdzie wszystko się zaczyna. Poznajcie to miejsce?
To nie przypadek, że na fryzie nad przejściem Bramy Portowej przedstawiającym Viadrusa znajdziemy dominujące nad miastem drzewo. Jest nim orzech włoski, który znajdował się na terenie osady Szczecin i przez jej pogańskich mieszkańców uważany był za drzewo święte. Jak widzicie już wtedy było się czym pochwalić.
Nieprzypadkowo rozważania o zieleni Szczecina zaczęliśmy od rzeźby w formie mało zielonej i raczej mało ożywionej. Bo paradoksalnie obecną jakość zieleni naszego miasta zawdzięczamy w jakiś tam pokrętny sposób cementowi i to nie nie byle jakiemu cementowi – cementowi portlandzkiemu.
Ten jeden z najlepszych i najdroższych materiałów budowlanych produkowany był przez dwie rodziny mieszkające w Szczecinie: Quistorpów i Toepfferów. Rody te od zawsze rywalizowały ze sobą. Nie tylko w sferze biznesowej, ale również prześcigały się w wyjątkowości realizowanych przez siebie terenów zielonych, a ich wiedza w tej materii była co najmniej nietuzinkowa.
Mam nadzieję, że podczas czytania poprzedniego akapitu jakiś głos z tyłu głowy podpowiedział Wam, że to co robiły rodziny Toepfferów i Quistorpów to taki wczesny level dzisiejszego wyścigu szczurów. Wtedy dotyczył najbogatszych, tym samym nielicznych. Dziś uprzykrza życie każdego z nas. Bo jesteśmy gorsi niż sąsiad, współpracownik albo Wrocław i Kraków.
Wydawać by się mogło, że najważniejszy przedstawiciel rodu Quistorpów – Jochannes już wtedy wiedział jak szukać wytchnienia dla skołatanych nerwów. Był on wielkim filantropem, założył m.in. Zespół szpitalno-opiekuńczy „Betania” . Przekazał również miastu ziemię pod tereny rekreacyjne dla mieszkańców nazwane na jego cześć Quistorp Park. Dziś i my korzystamy z jego uroków i chętnie szukamy tam chwili zapomnienia. Jak się domyślacie miejscem tym jest obecny Park Kasprowicza. Tutaj postanowiłem narazić się na mały lincz: dlaczego Kasprowicza, a nie Quistorpa? No ok, ok chyba jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas.
Aby wzbudzić w Was zainteresowanie zieloną materią Szczecina postanowiłem napisać o kliku drzewach, które z punktu widzenia dendrologa są gdzieś daleko w rankingu the best of naszego miasta. Jednak mają w sobie coś bardzo intrygującego, może nawet magicznego, coś co sprawia, że warto od czasu do czasu je odwiedzić. Nie będę pisał gdzie dokładnie je znajdziecie – to zadanie dla Was.
Pierwszym przykładem jest Sosna Jeffreya, która wygląda tak:
Drzewo pochodzące jak inne w tej części parku z Ameryki Północnej. Posiada bardzo długie igły w swych naturalnych warunkach sięgające nawet 50 cm!
Po porywistych, listopadowych wiatrach pod drzewem tym można spotkać świadomych Szczecinian, którzy szukają na ziemi szyszek. Osiągają one nawet 40 cm wysokości – więc jest o co walczyć. Drzewo potocznie zwane jest „Widow Tree” co w tłumaczeniu oznacza mniej więcej „sprawca wdów”.
Olbrzymie szyszki spadające z wysokości kilkudziesięciu metrów często śmiertelnie raniły drwali pracujących przy wycince drzew. Teraz już wiecie dlaczego „sprawca wdów” dlatego i Wy uważajcie na siebie. Przy dziesięciokrotnym zoomie w moim aparacie szyszki wyglądają mniej więcej tak:
Sosna Jeffreya z Parku Kasprowicza jest największym okazem tego gatunku w Polsce. Dlatego łatwo ją znajdziecie. Tym łatwiej, że została oznaczona plakietką:
To nic, że błędnie. To częsta pomyłka. Jeśli zaś chodzi o Sosnę Żółtą to jest ona bliską krewną Sosny Jeffreya, a w Parku Kasprowicza bliską sąsiadką. Jest bardzo przyjemny sposób na jej rozpoznanie – jej kora pachnie wanilią! Taka wskazówka gdybyście byli akurat spłukani albo na diecie.
Kolejnym czarującym drzewem jest Jodła Olbrzymia znajdująca się tuż obok restauracji w Teatrze Letnim.
Najciekawszą cechą tego drzewa pochodzącego również z Ameryki Północnej jest zapach jej igliwia. Gdy rozetrzemy je w dłoni możemy poczuć coś czego nigdy byśmy się nie spodziewali – zapach skórki grejpfruta!
Na koniec inspiracja do powstania japońskich pagod.
Jest nią Grujecznik Japoński. Drzewo, którego gałęzie słaniają się ku ziemi ale nigdy jej nie dotykają tworząc przez to charakterystyczną literę S. Do dziś obowiązuje tradycja sadzenia tego drzewa po wybudowaniu świątyni.
W Parku Kasprowicza Grujecznik Japoński również odnajdziecie bez problemu, ktoś genialny najwyraźniej nie chciał by drzewo tak urokliwie i w pewnej części świata niemal obdarzone kultem przepadło w czeluściach pozostałej zieleni parku i postanowił je oznaczyć. Szkoda tylko, że koszami na śmieci znajdującymi się niedaleko sceny Teatru Letniego.
Być może miało to również związek z jego kolejną cechą o której wiele mówią jego nazwy w językach świata. Bo jeśli po niemiecku jakaś nazwa nie brzmi jak salwa armatnia to wiedz, że coś się dzieje. Po niemiecku drzewo nazywa się Kuchenbaum. Prawda, że ładnie?
Amerykanie potoczną nazwą Cookie Tree również zwracają uwagę na jego niezwykłe właściwości.
Coooooooooookiesssssssssssssss?????????????????????
Osoby, które znajdą się w pobliżu Grujecznika Japońskiego podzielić można na 3 grupy. Tych którzy poczują zapach waty cukrowej, ciastek lub pierników. Czy rzeczywiście tak się dzieje i co jest czynnikiem różnicującym pozostawiam Waszym eksperymentom.
Nie dołujcie się aurą za oknem. Bo wiosna wciąż przed nami! Pamiętajcie by wykorzystać ten czas jak najlepiej, zanim przyjdzie kolejna jesień…
Bo nawet Skrzydłorzech Kaukaski, którego znajdziecie w Parku Żeromskiego po urwaniu liścia nie jest smutny…
on zdaje się drwić, że Szczecinianie tak mało wiedzą o swym największym bogactwie.
Mam nadzieję, że tylko kwestią czasu jest gdy ziarno aktywności i dowodu na to, że można, rzucone przez świetnych ludzi realizujących projekt Kamienice Szczecina doprowadzi do realizacji projektu Zieleń Szczecina. Tym samym słowo Garden, w zlepku słów Floating Garden, będzie bardziej Garden niż Floating czyli utopią.
Najnowsze Komentarze
Agnieszka
Suuper. Właśnie planujemy podobną podróż stopem z
7 lat temuOla
Uwielbiam patrzeć "z góry na Szczecin"! Widoki, które
7 lat temuPaulina
Dla mnie najsmaczniejsze sa w cukierni na Jagiellonskiej.
8 lat temutamcetka
Byłam, widziałam, mam mieszane uczucia. muzyka tak,
8 lat temu