Szczecin. Wersja piracka vol.2
Ostatnio byliśmy na ulicy Korsarzy. Ulicy, której nazwę tą przypisano dopiero w polsko-radzieckim Szczecinie, rezygnując rychło, z wydobytego na chwilę, z głębi średniowiecza imienia Przywale. Korsarzy wyciągnięto wprawdzie trochę z kapelusza, ale tak już bywało tu po wojnie. Podobnie ulica Partyzantów do 1945 roku nie nazywała się wcale Banditenstrasse.
Korsarze ostali się w Szczecinie do dziś, nie przepadli bynajmniej w pomroce dziejów jak Plac Lenina. Mi przypominają o polskiej flocie kaperskiej. Długo bowiem jedynie piraci służyli na morzu polskim królom. Była to flota poskładana z armatorów z całej nordyckiej Europy. Załogi mówiły przeważnie różnymi dolnogermańskimi językami od angielskiego, po dolnopruski i służyły na jednostkach o swojsko brzmiących nazwach, jak: Weisser Adler (Orzeł Biały).
Mogłoby to być przyczynkiem to przydługiego wywodu o tym, jak często zapominamy jak bardzo Polska Kopernika i Dickmana, ale i szkockich domokrążców parających się handlem żelastwem, była państwem żywiołu germańskiego. O tym, iż państwo polsko-litewskie, które często nazywamy polsko-litewskoruskim, przynajmniej ustrojowo, było raczej republiką polsko-litewsko-pruską. Ale nie będzie. Przydługi wywód nie będzie bowiem o Polsce, będzie o dawnym Szczecinie.
Pamiętam, że mieliśmy się już ruszać z Korsarzy, ale na samym końcu ulicy, tuż przy zamkowej Wieży Dzwonów stoi pomnik kogoś zamieszanego w piractwo. Wplątanego w nie, jak w starej PRL-owskiej historii, kiedy jegomościowi wytknięto, że był zamieszany w kradzież, bo wcześniej zgłosił milicji obywatelskiej utratę tą drogą zegarka. Idzie o księcia Bogusława X, którego rzeźba w piaskowcu stanęła tu w latach 70. Bogusław X Wielki jest tu trochę niewyraźny, jakby brała go grypa, albo rozmyto fakturę rzeźby przy nieudolnej próbie jej oczyszczenia – może zresztą przez podstawionych ludzi zlecenie na jego wykonanie otrzymali saraceńscy piraci.
W Roku bowiem Pańskim 1496, Bogusław Iks anonimowo wyruszył do Jerozolimy. Wędrując przez kraje Saracenów, został napadnięty przez tamtejszych piratów. Jako że Bogusław i inni towarzyszący mu chrześcijańscy pielgrzymi nie posiadali broni zabronionej niewiernym, sięgnęli dla obrony po to, co akurat mieli pod ręką. Książę miał poczynać sobie rożnem. Czynili to na tyle udolnie, że piraci zniechęceni odstąpili i pielgrzymi cało dotarli do Jeruzalem. Droga powrotna Bogusława wiodła oczywiście przez Wenecję, będącą wówczas czymś na kształt wielkiego zajazdu, czy innego terminalu, w którym cała Europa podróżująca do Ziemi Świętej przesiadała się na statki płynące na Bliski Wschód. Kiedy Bogusław trafił tu drugi raz w drodze do domu, nie był już podróżującym incognito pielgrzymem, był ocalonym w nadzwyczajnych okolicznościach księciem z dalekiej północy. Wenecjan na tyle poruszyła jego przygoda, iż wystawili przedstawienie powitalne, w którym aktorzy wcielili się w role księcia i jego kompanii.
Kiedy książę opuścił Italię i przez kraje Rzeszy kierował się ku ojczystemu Pomorzu, w Lipsku spotkał Jana von Kitschera, który sam przybył z Włoch, gdzie został wcześniej doktorem prawa na uniwersytecie w Bolonii. Zaproszony do Szczecina, von Kitscher zdecydował się nie odmawiać. I tak w skrócie doszło do napisania przez von Kitschera pierwszej pomorskiej sztuki teatralnej, napisanej, co prawdopodobne w Szczecinie, a wydanej w 1501 roku w Lipsku Tragicocomedia De Hierosolymitana profectione illustrissimi Ducis Pomerani, etc.
Inspirowana weneckim przedstawieniem, ukazuje ona bitwę morską i fechtującego rożnem z nadzianym nań kurczakiem księcia. Wyznacza przy tym początek mecenatu artystycznego i renesansowego teatru na Pomorzu. Ta piracka historia stała się także ważnym źródłem dla pierwszych pomorskich kronikarzy.
Bogislaw X, przez Polaków zwany Bogusławem, uznawany jest dziś za najlepszego z władców, którym cieszyło się Księstwo Pomorskie. Jakkolwiek pod koniec życia oddawał się już głównie utylizacji różnych destylatów i innym swawolom trzeciego wieku, to przedtem zjednoczył księstwa pomorskie i uczynił Szczecin stolicą państwa. Polacy cenią go szczególnie za to, że poczynił poważne kroki, by Pomorze stało się lennem Korony Królestwa Polskiego. W ten sposób uczyniłby swój kraj, obok Prus Królewskich, Książęcych, Kurlandii i Semigalii, Liwonii (Inflant), jeszcze jednym, mniej lub bardziej niemieckim, terytorium Korony Polskiej. Ale nie uczynił. Ostatecznie lekiem na złe relacje z Marchią Brandenburską stał się dla Bogislawa tytuł księcia Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Sejm w Wormacji zastąpił ten w Krakowie. Książę zachował jednak ziemie bytowską i lęborską, oddane Gryfitom przez króla polskiego w „wierne ręce”, których zwrotu nigdy się już Polacy nie doprosili. I tak nie ruszyliśmy się wcale z ulicy Korsarzy. Nic jednak straconego. Tymczasem, jak ostrzegał Bogislaw, nie spuszczajcie wzroku z Marchii, Kiek in de Mark !
Najnowsze Komentarze
Agnieszka
Suuper. Właśnie planujemy podobną podróż stopem z
7 lat temuOla
Uwielbiam patrzeć "z góry na Szczecin"! Widoki, które
7 lat temuPaulina
Dla mnie najsmaczniejsze sa w cukierni na Jagiellonskiej.
8 lat temutamcetka
Byłam, widziałam, mam mieszane uczucia. muzyka tak,
8 lat temu