Szczecin. Wersja piracka vol.3

Kiek in de Mark, miejcie baczenie na Marchie, nie spuszczajcie jej z oka. Oto przestroga Bogislawa/Bogusława X dla potomnych przed nieustającym zagrożeniem ze strony Marchii Brandenburskiej, która później przecież podzieliła się Pomorzem ze Szwecją, Dla tej drugiej, Szczecin posłużył wkrótce jako port dla inwazji na leżącą w głębi lądu Polskę, znanej później jako Potop Szwedzki. XVII wiek to stulecie, w którym oba kraje: Pomorze i Polskę jednako pustoszą wojny. Cywilizacyjnie jednak oddalają się one od siebie. Nawet dziejopisarze Rzeczpospolitej zastępują Wandalów – wspólnych przodków Pomorzan i Polaków –  stepowymi Sarmatami i Gotami.

Dolnoniemieckie, trochę też skandynawskie Pomorze i coraz mniej zachodniosłowiańska Polska, a zbliżająca się cywilizacyjnie do swoich ruskich prowincji, wiecej nawet do euroazjatyckiej Turcji i Moskwy, idą różnymi drogami.Kiek in de Mark, to sfromułowanie w języku saxońskim, podobnym do współczesnego niderlandzkiego, który był znacznie bardziej zadomowiony na Pomorzu niż ten, który znamy dziś jako niemiecki.

 

Ten drugi długo funkcjonował jedynie jako język urzędowy, język reformowanego kościoła, którym mówiło się “z wysoka”, podobnie jak polszczyzną w społeczności kaszubskiej. Jeszcze w czasach księstwa pomorskiego wiele dokumentów państwowych sporządzano w saxońskim, zwanym równiez dolnoniemieckim. Był on językiem lingua franca, ligi hanzeatyckiej, językiem urzędowym Lubeki – “królowej Hanzy” i calej konfederacji. Mówili nim na co dzień, a przynajmniej znali go w znakomitej większości mieszkańcy hanzeatyckich miast, Nawet jeśli ich “domowym” jezykiem byl rugijski, kaszubski, szwedzki, czy pruski. Stetinum, dawny Szczecin, był miastem dwóch nacji, dwóch etnosów,  czy mówiąc językiem irlandzkiego procesu pokojowego: “dwóch tradycji”. Słowian, zwanych Wendami, mówiących językiem podobnym   do dawnego połabskiego  i kaszubskiego, oraz osadników z krajów Rzeszy – “multus populus Teutonicorum“ – asymilujących się w języku dolnoniemieckim, który to język wywodzi się zresztą z tego samego pnia, co język innych saskich kolonistów – staroangielski. Oba regionalne języki na  Pomorzu wzajemnie na siebie oddziaływały, np. w dorzeczu Parsęty pojawiały się jeszcze przed ostatnią wojną, w języku już wydawałoby się czysto niemieckim, takie zwroty jak dobsche (dobrze). Troche jak Belfast podzielony na dzielnice potomków szkockich,  w mniejszym stopniu angielskich osadników i rodzimych Irlandczyków, Szczecin do końca XIV stulecia dzieliły dwie społeczności. W Stetinum wendyjska (słowiańska) gmina zamieszkiwała tereny wokół kościoła św. Mikołaja usytułowanego za Starym Ratuszem, w miejscu dzisiejszego Nowego Rynku.


Byloby dziwne, gdyby św. Mikolaj nie trafił do Szczecina. Kościoły pod jego wezwaniem znajdujemy bowiem w wielu portowych miastach Europy, a wraz z rozwojem Hanzy pojawiły sie także nad Bałtykiem. Warto sie wybrać na Nowy Rynek. Św. Mikolaj jest przecież patronem piratów, ale i innych grup zawodowych: gorzelników, piwowarów, prostytutek, obciągaczy guzików, pielgrzymów, podróżnych, wszelkich innych, nie zdatnych do piractwa żeglarzy, bednarzy, kamieniarzy, obronców wiary (pewnie dlatego, że kiedyś Mikołaj sponiewierał heretyka Ariusza   na soborze), dalej: wieźniów, jeńców  i innych pozbawionych głosu w swojej sprawie; ale i cukierników oraz piekarzy, dalej: dziewic, a także wytwórców świec i obeżystów, a na koniec dzieci, a z braci mniejszych, naprawdę już małych: szczurów i myszy. Św. Mikołaj trafił do Europy już po swojej śmierci, trochę w pirackim stylu. Żeglarze z Bari, na południu Włoch, pozostającego wtedy pod silnym wpływem Bizancjum, wykradli szczątki Mikołaja złożone do grobu w jego rodzinnej Azji Mniejszej, korzystając z okazji, że ta wpadła w ręce saracenów. Dostarczyli je do Italii, mimo sztormów i innych niebezpieczeństw czyhających na morzu.

W leżącej daleko na północ od włoskich plaż hanzeatyckiej Lubece znajdziemy Mikołaja wyobrażonego z kotwicą. Innym razem można trafić  na świętego z okrętem lub lecącego na ratunek tonącej jednostce, na podobieństwo rozbitka z planety Krypton. Spotkać można biskupa Miry także na suchym lądzie, z sakiewkami, czy workiem prezentów, albo trzema mlodzieńcami w cebrze. To ostatnie na pamiątkę ocalenia przez niego trójki młodych ludzi, których oberżysta, za nie uregulowanie rachunku za nocleg w jakimś starożytnym hostelu, chciał zabić i zamarynować w solance.


Jak jest przedstawiony Mikołaj na szczecińskim starym miescie? Ano wogóle. Jest obecny już tylko duchem. Strzeże aut na przypominającym dziś parking Nowym Rynku. Stojącą w tym miejscu świątynię pod wezwaniem biskupa Mikołaja niszczono dwukrotnie – w czasie oblężenia w 1654 i 1677 r. Za każdym razem szkody naprawiano. Na początku XIX wieku Szczecin został jednak zajęty przez Wielką Armię Cesarza Francuzów, a kościół stał się godnie prezentującym magazynem siana. W nocy z 9 na 10 grudnia 1811 roku  szczeciński kościół św. Mikołaja miał zostać podpalony przez dostawcę, któremu Francuzi przez roztargnienie zapomnieli za to siano zapłacić. I tak oto kończy się jego historia.

Jak dotrzeć z ulicy Korsarzy na miejsce, które pozostało po starym św. Mikołaju? Najlepsza, choć nie najkrótsza droga wiedzie, jak sądze, przez ulicę Szewską. Trudno ją wprawdzie dziś nazwać ulicą. To ciąg pieszy łączący górne stare miasto z dolnym, a konkretnie ulicę Grodzką z Rynkiem Siennym. Nawiązuje on jednak nazwą do ulicy istniejącej tu dawniej. Dawniej, czyli aż do okresu powojennego wydobywania miasta z gruzów  i towarzyszacej mu istotnej zmianie w układzie zabudowy. Pierwsze ślady osadnictwa szewców w tej okolicy pochodzą z początku XV wieku. Wcześniej ulicę kojarzono z młynem końskim, końskim kieratem. Istniejąca dziś ulica Koński Kierat to dawny Rynek Koński. W okolicy pełnej już szewców, a może jeszcze zapracowanych koni, można było znaleźć całkiem mikołajowe miejsca. Taki był Zajazd Ubogich, czyli: 6 budynków,  8 bud, 2 piwnice przeznaczone dla bezdomnych biedaków, ludzi będących w nędzy, rozbitków okrętowych, przejezdnych podróżnych, cudzoziemców i pielgrzymów. W dolnej części ulicy, jeszcze w XIV stuleciu, stanął Dom Żeglarza, Zeghlerhus, siedziba gildii kupców morskich pod wezwaniem św. Mikołaja. Tu wystawiano również pierwsze w Szczecinie sztuki teatralne.

Pod koniec każdego roku, Mikołaja nie trzeba szukać ani na Szewskiej ani na Nowym Rynku. Wszędzie go pełno. Wielu narzeka, iż jest to tylko jeszcze jeden produkt amerykańskiego koncernu produkującego napoje. Ot, przerośnięty krasnal bez atrybutów władzy biskupiej, pozbawiony swojej siedziby w dzisiejszej Turcji, za to przesiedlony gdzieś na niegościnną północ, do Laponii. Tak naprawdę jednak Amerykanie przycięli tylko do swoich potrzeb wizerunek, który z całkowicie europejskich ingrediencji uwarzył im się wcześniej w tyglu opowieści.
Z jednej strony współczesny globalny święty wiedzie swój ród z Amsterdamu – tam  co roku w grudniu, otoczony gromadą Czarnych Piotrów, biskup Mikołaj przypływa na statku ”Hiszpania“. Z drugiej strony dzisiejszy św. Mikołaj, to angielski legendarny Zielony Czlowiek. Rubaszny, ostatni dziki czlowiek Zachodu, ocalony dla chrześcijańskiego święta z orszaku gnającego po niebie Odyna. Obaj spotkali sie w Nowym Świecie,  a konkretnie w Nowym Amsterdamie, kiedy ten przeszedł z niderlandzkich w angielskie rece i zamienił się w Nowy Jork. Niezaleznie od nazwy, miastu niezmiennie, do dziś. patronuje św. Mikołaj.

I tylko Szczecin nie ma swojego patrona. Jakkolwiek pamiętam z ostatnich lat inicjatywę, by zajął to miejsce św. Jakub od rybaków, żebraków i kapeluszników. Jak sie potoczyly losy tego pomysłu, przyznam, że nie wiem. Wiem za to, że św. Jakub patronuje największemu kościołowi Szczecina. Trzeciemu, jaki powstał w mieście, by słuzyć jego nowej germańskiej ludności. Dziś jest to druga po bazylice licheńskiej najwyższa świątynia w Polsce. “Słowiańskim“ kościołom starego Szczecina już tak dobrze nie poszło. Piotr i Paweł nigdy nie urosł, a Mikołaj poszedł  z dymem.

I tak oto trafiliśmy nad Odrę. W cieniu Trasy Zamkowej przebiega dzis granica polskich morskich wód wewnętrznych. Tylko patrzeć piratów.

O autorze