Voce di Donna Walewska

„Una voce poco fa…” (jak napisał Sterbini)

Koncert wyprzedany do ostatniego miejsca. Na długo przed wystawieniem. To miał być jeden z tych szlagierowych wieczorów w Szczecińskiej Filharmonii. I był. Wokal- p. Małgorzata Walewska (mezzosopran), dyrygent- p. Bassem Akiki i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Szczecińskiej.

Już od pierwszych dźwięków zapowiadało się dobre widowisko muzyczne. Muzycy zajmują miejsca, brzmi słynne „A”, wchodzi dyrygent… Zaczyna się… Na otwarcie – Verdi – i jego niezwykła uwertura z „Mocy przeznaczenia”, od której płynnie, zmieniając nieco nastrój, przechodzimy do „Balu Maskowego”. Na scenie pojawia się p. Walewska. Długa czarna suknia, spojrzenie po całej Sali i zaczyna arię Ulryki („Re dell’abisso, affrettati”), brzmi fragment pierwszego aktu, żeby za chwile ucichnąć i oddać nas w ręce Mascagniego i jego „Rycerskości wieśniaczej”. Na scenie – Santuzza (a właściwie to p. Walewska wcielająca się w rolę tej ubogiej dziewczyny), wybrzmiewa poruszające „voi lo sapete, o mamma”. Nadal zostajemy u Mascagniego, ale tym razem bez śpiewaczki. Orkiestra intonuje intermezzo z „Gugliemo Ractliff”, melodia wybrzmiewa, nabiera kolorów, żeby kończąc się oddać nas znowu Verdiemu . Tym razem „Trubadur” – aria „Stirde la vampa”. Mocna, ekspresyjna i konkretna w swoim wyrazie. I znowu Verdi – piękna uwertura „Nabucco”, publiczność zachwycona. Na scenie pojawia się z powrotem p. Walewska, żeby zaśpiewać arię „O don fatale” (opera – „Don Carlos”). I tym zakończyć pierwszą część koncertu. Przerwa…

Wracamy na salę, parę chwil dla orkiestry. Zmiana klimatu – tym razem gościmy u Camille Saint-Saens. Słuchamy fragmentów z „Samsona i Dalli”, dwóch pięknych arii – „Printemps qui commence i „Mon coeur s’ouvre a ta voix”. Głos brzmi, orkiestra wtóruje, dyrygent szaleje… Cisza. I wielki finał – „Carmen” Bizeta. Świetna uwertura, po której wybrzmiewają „Seguidilla” i „Habanera”. Śpiewaczka szaleje aktorsko, uwodząc publikę i dyrygenta. Muzyka Bizeta na chwile znika, żeby ustąpić miejsca Berliozowi i jego „Marszowi Węgierskiemu” z „Potępienia Fausta”. Wielki popis orkiestry i dyrygenta. Ostatnie dźwięki…. I… burza oklasków.

Nie obyło się, oczywiście, bez bisów – znowu znajoma cyganka  – Carmen i jej słynna Habanera. Jeszcze bardziej wyrazista, aktorska. Spektakl dobiega końca. Publika wstaje, ukłony, muzycy opuszczają scenę.
I tak skończył się koncert, w niesamowitej Złotej Sali Filharmonii. Pełen ekspresji, emocji i pięknej muzyki. Muzyki, która powinna brzmieć zawsze.

*użyte zdjęcie pochodzi ze strony Filharmonii, fot. Maciej Cybulski

O autorze

avatar

dellatraviata

Szczecin jest moim miastem. Mimo wielu wad ma też swoje zalety. Może nie jest ośrodkiem kulturalnym na mapie Polski (jeszcze), ale się stara. Potrafi mnie zaskakiwać i uczy cierpliwości. Spróbuję Wam pokazać jego (być może) mniej znaną- muzyczną stronę:)