W oczekiwaniu na Traviatę…
Rzadko zdarza mi się wyjeżdżać z miasta specjalnie po to, żeby zobaczyć jakąś operę. Ale tym razem nie mogłam się powstrzymać. W myśl powiedzenia „nie przyszła góra do Mahometa, przyszedł Mahomet do góry”- pojechałam zobaczyć Traviatę do Teatru Wielkiego w Poznaniu…
Słówko o samym Teatrze – budynek typowo klasycystyczny (na wzór tych Rzymskich ), na szczycie – zwieńczony, jakże wymownie, Pegazem (symbol sztuki i weny twórczej). Wnętrze – dość surowe Foyer, czego nie można powiedzieć o głównej Sali – tam już typowo „operowo”- dominują czerwień i złoto. Widownia na ok 1000 miejsc (łącznie z balkonami). Ogólnie wrażenie – bardzo pozytywne.
Co do spektaklu – Opera zachwalała, że pojawi się na nim „najlepsza Polska obsada”. Czy tak było? W roli Violetty – Joanna Woś, Alfedo – Pavlo Tolstoy, Giorgio Germont – Jerzy Mechliński. Ktoś powiedział kiedyś, że nazwisko jeszcze o niczym nie świadczy (z czym się w zupełności zgadzam), w tym przypadku głosy mówiły, a właściwie – śpiewały, same za siebie. Wszystkiemu przewodził zza pulpitu Tadeusz Kozłowski, sala wypełniona praktycznie do ostatniego miejsca, publiczność – oczarowana. Czyli – 17.02.2015r. – Traviata po raz 80.
To była klasyczna wersja Traviaty, bez zbędnych udziwnień, zarówno w zakresie scenografii jak i interpretacji. Były i sala balowa, i wiejska posiadłość Violetty, i… sala szpitalna – w ostatnim akcie – tutaj już nieco inna interpretacja „samotności” głównej bohaterki. No ale właśnie – o co właściwie chodziło, jaka samotność? Nie chcę streszczać tu libretta, bo myślę, że kto chce – to sobie doczyta, zwrócę jednak uwagę na stronę bardziej emocjonalną, na psychologię postaci. W Traviacie Verdi pokazuje obraz kobiety, kurtyzany, porzucającej dotychczasowy zawód. Kobiety nieszczęśliwej, tej, która błądzi, która zboczyła z drogi (wł. „traviata”). W czterech aktach widzimy stopniowy upadek Violetty. Na początku – pewnej siebie kurtyzany, która poznając prawdziwą miłość swojego życia – Alfreda – porzuca dotychczasowe życie i pragnie być kochaną. Sytuacja zmienia się w drugim akcie, kiedy to pod wpływem ojca Alfreda – Germonta, z miłości do wybranka zgadza się go zostawić. Tutaj scena rozpaczy, słynne słowa Violetty – era felice troppo (byłam zbyt szczęśliwą). Wielkiego smutku i „poświęcenia w imię miłości”. Wzruszającego pożegnania z Alfredem – Amami, Alfredo, quant’io t’amo (Alfredzie – kochaj mnie tak jak ja ciebie). Później akt trzeci – intryga Violetty, scena gniewu „zdradzonego” Alfredo. Znów pokazanie żalu i rozpaczy Traviaty. I akt czwarty – chora Violetta, u schyłku życia, samotna, opuszczona przez wszystkich. Żegnająca się z życiem – słynna aria Addio, del passato. Ciesząca się przez chwilę z powrotu Alfreda (który zrozumiał swój błąd), szczęśliwa, umiera w ramionach ukochanego.
Historia, na pozór prosta, niby banalna. A jednak wymagająca od śpiewaków dużego kunsztu zarówno wokalnego jak i aktorskiego. Tolstoy w roli Alfreda sprawdził się znakomicie (może poza małą wpadką z łóżkiem w ostatnim akcie). Partia nie sprawiała mu problemów, aktorsko też wyglądało to bardzo dobrze. Podobnie jak Mechliński w roli Germonta. Mocny, pełny baryton. W duecie z Violettą (i nie tylko w duecie), w drugim akcie brzmiał fantastycznie. No i główna bohaterka – Traviata – Joanna Woś. Nie sądziłam, że po wersji Damrau jakakolwiek inna śpiewaczka będzie w stanie mnie do siebie przekonać. Myliłam się. Świetnie zbudowana postać. Od początku do końca. Do tego siła dramatycznego sopranu (w dodatku koloratury) i niesamowita góra w Sempre libera w pierwszym akcie. Do tego – liryczne, piękne bel canto w końcówce opery, zwłaszcza przy, jakże emocjonalnym, Addio del passato. Całości dopełniła dobra, przekonująca gra aktorska. Słowem – Violetta Verdiego. Od początku do końca.
Myślę, że w oczekiwaniu na naszą szczecińską wersję Traviaty, warto było wybrać się do Teatru Wielkiego na wersję poznańską. Świetny, klasyczny spektakl. Stroje z epoki, dużo emocji i piękna muzyka. Do tego dobra obsada i mamy operę. I to jaką!
Wspominałam może, że jest to moje ulubione dzieło Verdiego? I nadal zdania nie zmieniam. Sam Maestro uważał ją za swoje najlepsze „dziecko” (tuż obok Trubadura). Mam nadzieję, że i do nas niedługo zawita słynna Traviata. Jak tak się stanie – już polecam! Bo tę operę po prostu trzeba zobaczyć.
Zdjęcia dzięki uprzejmości Teatru Wielkiego w Poznaniu. Fot. K. Zalewska
Najnowsze Komentarze
Agnieszka
Suuper. Właśnie planujemy podobną podróż stopem z
7 lat temuOla
Uwielbiam patrzeć "z góry na Szczecin"! Widoki, które
7 lat temuPaulina
Dla mnie najsmaczniejsze sa w cukierni na Jagiellonskiej.
8 lat temutamcetka
Byłam, widziałam, mam mieszane uczucia. muzyka tak,
8 lat temu