Trzeba było żyć dalej

Pisząc zaliczeniową pracę, dotyczącej między innymi XX-wiecznej historii Szczecina, natknęłam się na tekst, który napisałam 2 lata temu. Postanowiłam go opublikować, jest to portret mojej prababci.

Historię powojennego Szczecina tworzyli przede wszystkim ludzie, którzy przybyli tu z Kresów Wschodnich. Coraz mniej jest żyjących świadków tamtej epoki, i moja prababcia zmarła przed rokiem. Jednak zasługuje (jak wielu innych), by jej historię poznali inni. Poznając dzieje ludzi, którzy musieli odnaleźć się w wojennej i powojennej rzeczywistości, doceniamy dopiero czasy, w jakich przyszło nam żyć. Jeśli jeszcze macie szansę posłuchać rodzinnych opowieści od seniorów rodu – nie czekajcie. Może odpowiednim momentem będzie nadchodzący Dzień Babci i Dziadka?

Siedzi w bujanym krześle, który dostała na swoje osiemdziesiąte urodziny, dziesięć lat i siedem miesięcy temu. Moja prababcia, która raz mowi do mnie imieniem mojej mamy, raz nazywa swoją córką. Odkąd zmarł jej ukochany mąż, mój pradziadek, jest na lekach antydepresyjnych. Kilkanaście lat na takich lekach potrafi zobojetnić człowieka na cały otaczający świat. Patrząc na tą starszą, choć nie wyglądającą poczciwie panią myślę, że tak jest lepiej. Teraz życie nie byłoby dla niej łatwe. Lepiej gdy żyje w letargu swoich dobrych wspomnień,  nie pamięta o bólu.

Tylko w jej ciągle pełnych życia i nawet nie zasnutych mgłą starości oczach widzę blask dawnej urody, czar wspomnień i ciężar doświadczeń powoli odchodzącego życia.

Jeszcze nie tak dawno rąbała sama drewno na opał, krzyczała na swoje wnuczki gdy zbyt późno wracały do domu i wszystkich w rodzinie ogrywała w warcaby.

Jeszcze nie tak dawno ją, czternastoletnią dziewczynkę, wywieziono na przymusowe roboty do Niemiec, gdzie musiała się odnaleźć mieszkając u obcych ludzi, nie znając języka.

Mawiała kiedyś, że suma wszystkich doświadczeń składa człowieka w całość. Każde doświadczenie jej życia to osobna zmarszczka na posiatkowanej twarzy. Chodzi wyprostowana, nie przygniata jej ciężar wyrzutow sumienia. Dobroć człowieka widać po twarzy. Teraz sama nie pamięta już przeszłości, myli twarze. W podświadomości, w sercu na pewno ma twarze tych z przeszłości, którzy byli ważni.

Pierwsza zmarszczka opisuje opuszczenie rodzinnego domu i swojej ukochanej babci. Trwała wojna. Na wsiach Kresów Wschodnich jeszcze nie było jej czuć. Aż kiedyś przyjechali Niemcy. Wszystkich młodych ze wsi, których zdołali zaskoczyć, zapakowali na wagony dla zwierząt i wieźli dzień i noc. Była tam też ona, nastoletnia Wiera. Płakali, przytulali się do siebie myśląc, że jadą na śmierć. W końcu głodnych i zmarzniętych dowieźli na niemiecki komisariat. Jak więźniów, jak śmieci. Po kolejnej dobie bez jedzenia ustawili w szeregu. Przyjechali grubi i bogaci Niemcy, wybierali spośród nich sługi, jak na targu niewolników. Ktoś wybrał Wierę, pojechała do niemieckiego domu. Baor, tak mówiła na swojego niemieckiego pana, umieścił ją na strychu. Nie spała całą noc.

Druga zmarszka: poprzeczna, głęboka, przez całe czoło, to rok pracy u złego Niemca. Kazał jej doić krowy tak długo, aż popękały jej pęcherze na dłoniach. Rok czasu bez wieści z domu, bez rodziny, nie słysząc ani słowa w ojczystym języku. Na pytanie czy często wtedy płakała odpowiedziała kiedyś: „ja już po tygodniu nie miałam łez. Nie pozwolili odwiedzić domu, mojej babci, która płacząc chciała wyciągnąć mnie w wagonu. Już babci nigdy potem nie zobaczyłam”.

Po roku spotkała inną Polkę, też pracującą u Niemców. I jeszcze dwóch chłopaków z Polski. Postanowili uciec. W nocy, bez niczego, bo i nic nie mieli, wyruszyli w pieszą podróż do domu. Chodzili tylko po zmroku, za dnia ukrywali się w sianie.  Jedli to, co znaleźli na polach. Po dwóch tygodniach, przy samej granicy z Polską, znalazł ich patrol niemiecki. Wiedzieli, że to już koniec. Odwieźli na komisariat. Wiera krzyczała, błagała, żeby nie oddawali jej spowrotem do Baora. Trafiła do innego domu. Towarzyszy z ucieczki nigdy więcej nie spotkała.

Wspomnienie drugiego niemieckiego domu, w którym pracowała to już nie taka głeboka zmarszczka. Raczej siatka małych zmarszczek mimicznych, tych od ulgi i uśmiechu, które teraz rozpogadzają twarz staruszki i w podświadomości budzą spokój. Blume, własciciel domu, w którym pracowała, był dla niej dobry, traktował jak swoją trzecią córkę. Po latach pamiętała jego nazwisko i udało jej się na starość spotkać z jego córką, która odnalazła Wierę w Polsce. Jadła z nimi, pracowała tyle samo co oni. Miała drugi dom, umiała już mówić po niemiecku. Tam poznała swojego przyszłego męża, miłość na całe życie. Chłopak z Polski też pracował u Blume. Zdążyła tylko się zakochać, chłopaka zabrała niemiecka policja pod zarzutem kontaktów z Niemiecką dziewczyną. Było to zabronione, więc wysłali go do Dachau, na śmierć. Ta rozpacz, która nastąpiła pozostała na twarzy prababci do dziś. Widać jej cień jak wspomnienie strasznego przeżycia, między błekitnymi oczami a siwymi, zakręconymi włosami.

Blume wykupił chłopaka. Stanisław po powrocie ważył 38 kilo. „Wyobraź sobie mojego Stasia, chłop jak dąb całe życie, ważył tyle co przedszkolak! Płakać się chciało na sam widok, ani przytulić, ani nic. Wiatr go mógł porwać i nigdy by nie wrócił’.

Gdy Stanisław wyzdrowiał, jej niemiecka rodzina, jak ich nazywała, urządziła im wesele jak z bajki. Z Polakami z okolicznych wsi, z orkiestrą i białą suknią.

Zdjęcie Wiery w tej sukni wisi teraz w dużym pokoju. Czy poznaje siebie? Chyba tak. Gdy spojrzy, w oczach pojawia się błysk, który odmładza staruszkę i znowu widzi siebie w lustrze wspomnień jako najpiękniejszą pannę młodą.

Wojna się skończyła, mogli jechać w dowolne miejsce na świecie. Mieli już synka, Wiera chciała po tych kilku latach wrocić do domu, w końcu zobaczyć rodzinę. Wrócili.

Była taka młoda a dłonie miała zniszczone i poorane zmarszkami. Miała dwadzieścia lat a wyglądała na stateczną żonę i matkę. I jej matka miała już innego męża. Ojca Wiery zabili, babcia umarła. Miała siostry i brata, o których istnieniu nie wiedziała.

Trzeba było żyć dalej. Wyjechali na odzyskane ziemie, zamieszkali pod Pyrzycami. Niemcy, którzy uciekali, pozostawiali domy gotowe do zamieszkania. Tylko w pobliskich lasach można było trafić na trupa, minę albo broń. Wiera zaciska i tak już wąskie usta. Drążcą od starości przeciera twarz, jakby chciała uciec od tych obrazów.

Kolejny raz zakasali rękawy do pracy. Odbudowali stodołę, odnowili dom. Po pierwszym synu urodziło się pięć córek. Mieli ze Stanisławem żyć długo i szczęśliwie, ale to nie był jeszcze ten czas.

Prababcia przestaje kołysać się na krześle, spogląda w okno szepcząc Adaś, mój Adaś zaraz wróci z Lusią z sadu. Zaraz potrząsa głową i wstawia wodę na herbatę. Fizycznie czuje się dobrze, leki dają jej siłę do życia ale też odbierają rozum. Teraz znów wróciła do nas. ‚Lusiu, kiedy do was przyjadę?’ Pyta mojej babci. ‚Mamusiu, jesteś już za słaba, my do ciebie przyjechaliśmy. Jak ładnie wyglądasz w tym malinowym swetrze, zawsze ładnie ci było w malinowym’- opowiada moja babcia.

Lucyna była drugim najstarszym dzieckiem. Kiedyś z Adasiem jechali przez cmentarz na nowych rowerach. Wiało mocno, tak mocno, że drzewa trzeszczały. Jedno drzewo spadło na Adasia. Wiera straciła jedynego syna i kawałek serca. Jej uśmiech wtedy pomniejszył sie o jedną szóstą. Do tej pory nie uśmiecha się w pełni.

Herbata gotowa, Wiera zanim się napije długo zdmuchuje unosząca się znad kubka parę. Już nie jest taka wysoka i silna, jaką ją pamiętam z dzieciństwa. Nie sieje lęku wśród okolicznych dzieci, kiedy zrywają jej maliny z krzaczków. Czy pamięta, że miała maliny? Został jej malinowy sweter podkreślający jej cieniutką skórę i krystalicznie niebieskie oczy, w których odbijają się wszystkie lata wspomnień. W tych oczach widać najsilniejszą kobietę, jaką poznałam.

O autorze

avatar

Monika Filipowicz

Chociaż lubię sprawdzać, czy lepiej jest tam, gdzie mnie nie ma, to wiem, że powrót do rodzinnego Szczecina zawsze jest dobry :) Nigdzie nie ma tylu krokusów wiosną, nigdzie tak nie pachnie czekoladą. Zgadzam się z tym, że tam dom twój, gdzie serce twoje. Moje bije w Szczecinie - tam zawsze będę wracać (tak samo często, jak wyjeżdżać - by poznawać świat! )