Szostakowicz i dwie orkiestry…

Są symfonie i są Symfonie. Są wreszcie takie koncerty, które zapadają w pamięć. Tak po prostu. Może dlatego, że robią takie wrażenie, może to kwestia muzyki, dnia, miejsca. Jedno jest pewne- Symfonia „Leningradzka” Szostakowicza w wykonaniu szczecińskich i neubrandenburskich filharmoników pod batutą Malzewa była jednym z tych koncertów.

23.10.2015r. w Filharmonii im. M. Karłowicza odbył się koncert z cyklu Grandioso. A jak grandioso, to wiadomo, że coś spektakularnego. Nie inaczej było w tym przypadku. Na scenie- muzycy z dwóch orkiestr: Filharmonii im. M. Karłowicza w Szczecinie i  Neubrandenburger Philharmonie. Za pulpitem (dyrygenta) Maestro Stefan Malzew. W programie Symfonia nr 7 C dur op. 60 Szostakowicza. Znana jako Leningradzka. Dzieło niezwykłe, z wielką historią i wyrazem artystycznym. Ponadto wykonywane na polskich scenach bardzo rzadko. Bo jest po prostu „trudne”. Technicznie, interpretacyjnie. Filharmonia jednak podjęła się tego zadania, zaangażowała muzyków, dyrygenta i zaproponowała podróż do świata Szostakowicza i jego Leningradu.
Symfonia- 4 części. Mówiąc w skrócie i obrazowo: wojna, pamięć, przestrzeń rodzinnego kraju i pokój. Dużo smyków, przewodzący momentami flet, perkusja (m.in. werble nadające rytm), piękne harfy… Niby nic takiego, przecież praktycznie w każdym utworze jest taka „obsada”… A jednak. Tu chodziło o coś więcej. Jak nadać 20 minutowej części (trzeciej) ekspresję? Jak ją poprowadzić, żeby nie była „nudna” czy groteskowa? Malzewowi się udało. I było tak z każdą częścią. Początek był nieco nieśmiały, trochę chaotyczny (i zaburzony „rozkaszlaną” salą…), ale już druga część i słynny motyw oboju, robiły wrażenie. Malzew prowadził orkiestrę spokojnie, ale dynamicznie. Interpretując muzykę Szostakowicza. W pamięci szczególnie utkwiły fragmenty kiedy od delikatnych, cichych (pp) smyków, następowało widowiskowe przejście (crescendo) i kulminacja dźwięków (ff). Kolejne instrumenty dołączają się do smyków, narasta i tempo i głośność. Smyki, dęte, perkusyjne. I kulminacja- forte fortissimo! Złota Sala aż drży, Malzew szaleje za pulpitem. Ale za chwilę znów wyciszenie… Kolejna część symfonii. Tym razem spokojniejsza, nieco nostalgiczna (część trzecia). Zaczyna się dźwiękami harf… Orkiestra reaguje na gesty dyrygenta, oddając klimat i dynamikę utworu. Widać, że nić porozumienia, jaka powstała na początku koncertu stała się silną liną łączącą instrumentalistów i ich przewodnika. Ostatnia część- allegro non troppo. O nieco pesymistycznym początku. Znów tworzy się napięcie, pojawia się znany motyw trąbek z pierwszej części, narasta tempo. To zwalnia, to przyspiesza, tak, żeby kulminację znaleźć w ostatnim dynamicznym uderzeniu kotłów. Sala- oniemiała. Nieśmiałe brawa. Dopiero kiedy muzycy zamknęli partytury, a Malzew odwrócił się do publiczności- wybuch oklasków. Owacje na stojąco, przedstawienie poszczególnych sekcji w orkiestrze (która liczyła sobie ok. 100 muzyków!), kwiaty i zachwyceni melomani…

Co takiego było w tym koncercie, że trudno będzie o nim zapomnieć? Na pewno prowadzenie orkiestry. Malzew zwracał uwagę na dynamikę. Na nastrój, zwolnienia, przyspieszenia, ogólną wymowę poszczególnych części. Do tego orkiestra, która mimo potknięć (bo takie zawsze się zdarzają i są rzeczą ludzką- to właśnie odróżnia „żywych” muzyków od nagrania studyjnego) potrafiła w taki sposób pokazać symfonię Szostakowicza. Jedną z tych, najbardziej lubianych i spektakularnych (XX wieku) i do tego- trudnych. A jednak się udało. I to jak! A świadczył o tym chociażby entuzjazm publiczności wyrażony końcowymi owacjami (nie wspominając już nawet o pełnej sali!).

…gdyby tylko niektórzy melomani, zwrócili uwagę na to, że znajdują się w Filharmonii, nie u siebie w domu i powstrzymali się od rozmów. Z kaszlem będzie trudniej, bo to fizjologia. Ale- jak już musimy- w utworach jest i forte i piano. Dajmy sobie szanse na to, żeby przeżyć tę muzykę. Bez zbędnych zakłóceń. Zwłaszcza, że mamy tak świetną akustykę.

Użyte zdjęcie: fot. Maciej Cybulski

O autorze

avatar

dellatraviata

Szczecin jest moim miastem. Mimo wielu wad ma też swoje zalety. Może nie jest ośrodkiem kulturalnym na mapie Polski (jeszcze), ale się stara. Potrafi mnie zaskakiwać i uczy cierpliwości. Spróbuję Wam pokazać jego (być może) mniej znaną- muzyczną stronę:)