Czy to jeszcze opera czy już rzeczywistość…?

Traviata… Przecież to tylko fikcja. Stary, sztuczny świat, zamknięty często w, na siłę, uwspółcześnianej sztuce… A może wcale tak nie jest? Może to nasza rzeczywistość wyrażana przez symbole, emocje, postaci. Może problemy słynnej Kurtyzany są nadal aktualne? Może, wreszcie muzyka Verdiego dalej chce nam coś przekazać. Tym razem, z pomocą Michała Znanieckiego, który znów (jak w przypadku „Leara”) poruszył serca publiczności. 18 marca 2016, Opera na Zamku- wielka premiera Traviaty.

Sala pełna widzów, bilety wyprzedane na długo przed premierą. „Współczesna wersja Traviaty”. I te obawy- co to będzie? Trochę kontrowersji. Violetta- to odbicie Małgorzaty (z Damy Kameliowej), w oryginalne- chora na gruźlice, tutaj- ma umrzeć na raka? Pokazy mody? Flesze? „Ścianka”? O co w tym wszystkim chodzi? „Po co aż tak zmieniać oryginał”??? No właśnie, ale czy aby na pewno został zmieniony…?

Cofnijmy się do czasów premiery „Traviaty” w La Fenice (ówcześnie- jedna z weneckich oper, bardzo prestiżowa). 1853 rok. Verdi proponuje widowni nowe dzieło. Na sali- „high socjety”, wśród nich- kurtyzany. Kobiety sukcesu, władzy. Piękne, bogate, wyniosłe… Na scenie- ich „odbicie”. To bardziej ludzkie, można by powiedzieć- prawdziwa twarz. Kobieta „zbłąkana”, „ta która zbłądziła” (tł. Traviata). Kobieta tak bardzo pragnąca szczerości uczuć i tak bardzo zagubiona w sztucznym świecie- „pustyni ludzi, zwanej Paryżem”. Premiera sztuki- „fiasko”. Bulwers w teatrze. Ja on tak mógł! Przecież my takie nie jesteśmy?! Co on zrobił- kurtyzana?! Na scenie?!  Dodatkowo śpiewacy, którzy nie do końca sprostali zadaniu. Słowem- katastrofa! Czyżby szczerość Verdiego nie spodobała się publiczności, aż tak bardzo ją dotknęła? Zmiany w libretcie, Traviata zyskuje miano Violetty, inny Teatr, inna obsada. Sukces. O co w tym wszystkim chodzi?

Traviata opowiada historię kurtyzany, w której zakochuje się Alfredo. Kiedy rodzi się między nimi prawdziwe uczucie, a Violetta porzuca dawne życie na rzecz miłości, spokoju, „normalności”- system, przekonania każą im się rozstać. Siostra Alfredo nie wyjdzie za mąż, jeśli ten będzie z Violettą (jak to tak, przecież to kurtyzana!). Germont (ojciec Alfredo) prosi Violettę o „poświęcenie” i opuszczenie Alfredo. Ona, z miłości, zgadza się na to. Wie, że jest chora (gruźlica), że umrze (w co nie do końca wierzy Germont…), decyduje się, dla dobra Alfredo, rozstać się z nim. Ten, po kłótni z ojcem, posądzając Violettę o zdradę, poniża ją przed „przyjaciółmi” (spłaca ją, jak kurtyzanę). Po chwili rozumie swój błąd. Ucieka. Violetta jest coraz słabsza, żegna się z życiem. Jest sama. Nie ma przy niej ani ludzi, ani boga, nikogo („non croce, non fiore…”). Nagle wraca Alfredo, zrozumiał co zrobił, obiecuje Violettcie szczęśliwe życie („Parigi, o cara…”). Ta, znów chcę żyć. Jednak jest za późno. Opada z sił. Wraca ojciec Alfredo, z przeprosinami, jej „przyjaciele”… Ale jest za późno. Kobieta umiera.

Libretto- przejmujące, tak jak muzyka- pełna dynamiki i emocji. Niby banał- „bajka”, „wymyślona, ckliwa historia”.

Więc dlaczego Znaniecki umieszcza akcję Traviaty w świecie mody? Po co to wszystko, przecież to tylko historia sprzed ponad 100 lat, nieco zakurzona. Owszem- emocjonalna. I właśnie takich emocji oczekujemy. Ale reżyser posunął się o krok dalej- sięgnął do serca tej sztuki. Znów odkrył ideę Verdiego. Przecież, czy ta Traviata, z La Fenice nie miała być lustrem dla ówczesnej publiczności? Czy nie chodziło o pokazanie samotności człowieka w tym całym zgiełku i intrygach? Czy wreszcie, śmiertelna choroba nie jest czymś z czym spotykamy się na co dzień i co może dotknąć każdego?

Violetta Znanieckiego żyje w świecie mody, luksusu, w blasku fleszy, w otoczeniu massmediów. Taka jest przecież obecna rzeczywistość. W takim świecie żyjemy. Traviata, w tej reżyserii bazuje na symbolach. Wszystko (mimo, że dzieje się dość wiele na scenie) tu ma sens. Już sam początek daje nam kierunek patrzenia- tancerka ściąga suknię z krynoliny (materiał użyty w strojach z La Fenice…), zostaje w czerwonej mini. To ta sama kobieta. Tyko w innych czasach. Idźmy dalej- pokaz mody u Flory (przyjaciółka głównej bohaterki), Violetta- niczym szefowa modowego magazynu, zajęta przeglądaniem treści na tabletach. Alfredo- fotograf, robiący jej zdjęcia. Słynne „libbiamo”, gdzie, wykorzystując możliwości teatru, Znaniecki wyprowadza solistów bliżej publiczności (umiejscawia ich po bokach orkiestronu). Od tego momentu jesteśmy częścią tego spektaklu. Duet Violetty i Alfredo („un di felice…”), po nim – ich pocałunek. Przybiegają paparazzi, błyskają flesze (skandal! Ona z nim? Szefowa i fotograf?!). Flora, pokazująca biust, chcąc zwrócić na siebie uwagę wszystkich (skutecznie, z resztą). „Tylko nagość się sprzedaje”. Nie emocje, tylko powierzchowność… Kolejny symbol. Teraz- Violetta. Sama, na scenie („E strano…”), targana uczuciami. Tutaj już bardziej klasycznie. Emocje są te same i nadal aktualne.

1909646_1040964175962078_8128093173418315535_n

Duet Violetty z Germontem. Ona- chora na raka, kroplówka, leki… On- pastor… Duet Alfredo z Germontem. Gdzie, syn zajęty przeglądaniem zdjęć, nawet nie zwraca na niego uwagi… Chwilę później- znów interakcja z publicznością, „ścianka”, zdjęcia… I trafiamy na wielki bal u Flory, gdzie rozwścieczony Alfredo, zrywa Violettcie perukę. Emocje. Zarówno na scenie jak i wśród publiczności. Muzyka potęguje odbiór. Bardzo mocny moment spektaklu. Postaci schodzące ze sceny po opuszczeniu kurtyny… Kolejny symbol (a może są tacy jak my? To przecież może być każdy z nas…).

6838_1040964729295356_8210792179250308909_n

1507047_1040965132628649_7914033572667052698_n

Końcowe sceny. Pokaz mody pogrzebowej… (przecież nawet śmierć się teraz sprzedaje. I to jak!…). Postaci gubiące części ciała… „rozsypujące się” tak, jak główna bohaterka… Monodram Traviaty. Ona sama na łóżku, za nią jej „alter-ego” (na 3 kolejnych łóżkach), poszczególni bohaterowie podchodzący do jej alternatywnych osobowości, nie do niej. Ona- sama, „opuszczona”. Żegnająca się z Alfredo. Weź ten obraz moich minionych dni („Prendi, quest’è l’immagine..”), rentgenowskie zdjęcia… Umierająca Violetta. Najpierw ona, później w symbolicznej kolejności- jej alter ego. Wszystko dopasowane do przejmującej orkiestracji…

10299924_1040966112628551_5798716163291396236_n

Emocje obecne wśród publiczności, odczuli również soliści, grający w premierowym przedstawieniu. Brzmienie Violetty (Marcelina Beucher) w I akcie nie wywołałoby zachwytu wśród melomanów, oczekujących konkretnego wykonania popisowej arii. III akt w wykonaniu śpiewaczki, też za sprawą gry aktorskiej złagodził początkowy zawód. Całościowo- Violetta nieco zagubiona na scenie, „odnajdująca się” w końcówce dzieła. Alfredo (Andrzej Lampert) pokazał ciekawe tenorowe brzmienie. Postać przez niego kreowana była pełna uczuć (względem Violetty), dynamiczna. Wokalnie wyglądało to podobnie. Germont (Leszek Skrla) wydawał się być najsilniejszym „elementem” wśród solistów. Jego silny, szeroki barytonowy głos i „ojcowska” interpretacja roli przekonały publiczność.

Scenografia (Luigi Scoglio) z rozmachem, wykorzystująca możliwości Opery na Zamku, intrygująca gra świateł (Bogumił Palewicz), kostiumy łączące „stare” z „nowym”, pełne symboliki (Joanna Medyńska), choreografia i ruch sceniczny (Elżbieta Szlufik-Pańtak, Grzegorz Pańtak) … I orkiestra pod batutą Vladimira Kiradjieva, emocjonalnie interpretująca partyturę Verdiego (eksponując poszczególne motywy i nadając dziełu dużo wyrazu), dopełniły reżyserskiej wizji.

Spektakl nagrodzony został długimi owacjami na stojąco (warto tu również wspomnieć o ciekawej reżyserii samego wychodzenia solistów do braw).

1923412_1041387505919745_7590567852813982687_n

Ale czy to aby na pewno spektakl? Czy to nie jest właśnie nasza rzeczywistość? Ta Traviata prowokuje do myślenia, każdy element spektaklu jest ważny. Chociaż w tym przypadku słowo „spektakl” powinno zamienić się na słowo „rzeczywistość”. Bo wychodząc z sali, nie wracamy do rzeczywistości, my z niej wychodzimy i dalej w niej istniejemy. Wyciągamy telefony, „idziemy na miasto”, skupiamy się na sobie. Znaniecki chciał nam to pokazać. Tak jak kiedyś Verdi- i on stworzył nasze odbicie. Chciał nas skrytykować? Raczej nie. Bardziej pokazać jak to wszystko wygląda z „zewnątrz”, dać do myślenia, przekonać do analizy naszego postępowania. I to się udało. Traviata w tej reżyserii nabiera nie tylko świeżości, ale prawdy i, kto wie, czy nie najbardziej oddaje ideę wielkiego Maestro.

fot.: W. Piątek

O autorze

avatar

dellatraviata

Szczecin jest moim miastem. Mimo wielu wad ma też swoje zalety. Może nie jest ośrodkiem kulturalnym na mapie Polski (jeszcze), ale się stara. Potrafi mnie zaskakiwać i uczy cierpliwości. Spróbuję Wam pokazać jego (być może) mniej znaną- muzyczną stronę:)